22 gru 2011

Za drzwiami Centrum Zdrowia Dziecka...

Świąteczny pośpiech dookoła... A świąt wciąż nie czuć... Ja nie czuję... Tak rzadko, nawet w sklepach, słyszę: "Wesołych świąt!". Gdy dziś, tymi słowami, pożegnałam się z zamyśloną, smutną, Panią w sklepie, to wyglądała tak jakbym ją czymś zaskoczyła. Ale na jej twarzy pojawił się nagle uśmiech. Fajnie, o to chodziło... Zastanawiam się jak inaczej mamy poczuć święta, jak nie w ten sposób? To znaczy właśnie będąc dla siebie miłym, mówiąc: "Wesołych!", może trzeba się trochę otworzyć na ludzi...? Tymczasem na ulicach, w sklepach - tłum. Przemieszczająca się masa, tak bardzo zaganiana, tak bardzo nieobecna...Właśnie, tłum a nie ludzie...

Ja w domu mam wciąż rozgardiasz, wciąż nie mam wszystkich prezentów. Ale jakoś nie mam siły się tym przejmować. 

Na FB zobaczyłam ogłoszenie z Centrum Zdrowia Dziecka, że szukają chętnych, którzy by odwiedzili dzieci w szpitalu, poczytali książki. Zgłosiłam się. 

Przyznam, że dziś gdy dzień był pochmurny i taki nudny, pomyślałam, że posiedziałabym w domu a tu trzeba iść... Wstyd, prawda? Pojechałam.

Myślałam, że będzie siedziała grupka dzieci a ja poczytam im, porozmawiam, pobawię się. Trafiłam na chirurgię. Spotkałam tam samych wspaniałych ludzi. Pracownicy CZD bardzo miło mnie przyjęli. Okazało się, że poczytam dzieciom leżącym w łóżeczkach... Biedne, obolałe, nie mogły się ruszać... Święta spędzą w szpitalu... Poznałam Szymona. Jego mama mówiła, że nie ma już pół wątroby. Rak. Boże... I co tu powiedzieć...? Czytałam, opowiadałam o obrazkach a Szymek gestykulował, uśmiechał się. Pokazywała jak duża może być choinka, że pod nią siada Mikołaj... W końcu zmęczył się. Więc się pożegnałam i poszłam dalej.

Przemiła Pani zaprowadziła mnie do Małgosi. Chodzi do szóstej klasy. Pomyślałam: "Boże, przecież nie będę jej czytała bajek...?" Dowiedziałam się, że dziewczynka jest w szpitalu sama... Obolała i smutna. Miała wielką ranę, jak to powiedziała miła Pani: "otwarta rana po stomii". Nie wiem co to znaczy ale aż ciary mi przeszły. Małgosia oczywiście, że nie chciała bym jej czytała ale chciała bym została. Może przez grzeczność to zrobiła...? Ale zostałam. Pytanie, za pytaniem i tak zaczęłyśmy rozmawiać. A ja z minuty na minutę patrzyłam na tę chudą, wysoką istotkę z coraz większym podziwem, współczuciem i żalem. Straciła mamę, o tacie nie mówiła. Mieszka w Dziecięcej Wiosce SOS... Z bratem rodzonym i kilkorgiem innych dzieci, które też nie mają rodzin. Ma wspaniałą mamę, która o nią i o brata dba ale zasada jest taka, że w dni wolne mama jeździ do drugiego domu, wtedy ciocia się nimi opiekuje... Opowiadała mi o wakacjach, wyjazdach jakie czasami są... O Mikołaju, który będzie, bo jakaś firma zgłosiła się i zrobiła im prezenty... O tym, że odwiedza ich taka fajna, miła Pani i przynosi ubrania po swoich dzieciach. Małgosia ma dwie siostry (tak wszyscy w takim domku mówią o sobie) i po nich dziedziczy rzeczy...  A ja słuchałam i nie wierzyłam, że los może zgotować coś takiego - dziecku. Czułam wstyd, że ganiamy tak po tych sklepach, że te święta to jakieś wypaczone są... Myślałam jaką jestem szczęściarą, że nie muszę z mr T być w takim miejscu, że mam  przy sobie męża, że wciąż na tym świecie są ze mną mama i tata, że mogę ich uściskać w czasie świąt. I to wszystko powinno nam wystarczyć. "Chrzanić te prezenty!" - pomyślałam. Może warto napisać do siebie po prostu listy - prezenty i powiedzieć bliskim, to czego nie potrafimy wyrazić słowami... A potem brakuje czasu... A potem już nie ma okazji...

Weszła do sali Pani, która mnie oprowadzała po oddziale, już wychodziła do domu. Pożyczyłyśmy sobie spokojnych i zdrowych świąt. Chyba nigdy, te pozornie szablonowe życzenia, tak do mnie nie dotarły...  Ja też musiałam iść. Pożegnałyśmy się z Małgosią.  Mijałam sale maluchów, takich w wieku mr T, a w nich zasępionych rodziców przy łóżeczkach, którzy wykrzywiali twarze próbując się uśmiechnąć ale smutek trudno było ukryć... 

Zatrzasnęły się za mną drzwi Centrum. Ostre powietrze. Poczułam ulgę, że nie jestem częścią tego dramatu, który dzieje się za tymi drzwiami, że zaraz zobaczę uśmiechniętego urwisa, który będzie "po swojemu" opowiadał mi o tym co robił, co widział. Ale też poczułam radość, że tam byłam, że poznałam te wyjątkowe osoby, że może też trochę wyrwałam ich ze szpitalnej monotonii. Pomyślałam, że to najlepsze co mogłam zrobić, zwłaszcza przed świętami... A jakiś bałagan w domu, nie wytarte podłogi, niekompletne prezenty...? To wszystko można nadrobić, nawet po świętach.... 

Polecam każdemu z Was udział w akcji CZD.

3 komentarze:

  1. Ściskająca za gardło relacja. Łzy same ciekną. Lekcja życia, lekcja pokory.

    OdpowiedzUsuń
  2. To bardzo wzruszające i piękne wydarzenie. Gdy moja córeczka rok temu leżała w szpitalu w czasie świąt, mogłam do niej wejść na przysłowiowe piętnaście minut i tyle. Jakie to było straszne. Ona miała dwa miesiące. Były tam też dzieci, do których nikt nie przyszedł, Mikołaj nie przyniósł żadnego prezentu. W obliczu cierpienia nie dostały nawet skromnego upominku. Wtedy ja i mój mąż staraliśmy się przez te piętnaście minut być razem z czworgiem innych dzieci, prócz naszej córeczki. Nie da się jednak pocieszyć dzieci, które tak bardzo czekają na mamę i tatę, którzy nie nadejdą i na prezenty, których MIkołaj nie przyniesie. Takie to było dla nas podwójnie bolesne przeżycie. Dobrze, że są organizowane różne akcje dla dzieci w szpitalach, ale wciąż jest ich zbyt mało, aby chociaż na chwilę uszczęśliwić każdą małą buzię.
    Dziękuję Pani, że przy tylu obowiązkach nie zapomniała Pani o innych maluchach.
    Wszystkiego dobrego w nowym roku przede wszystkim dużo zdrówka. Ania mama Zuzanki
    www.zuzanka.net.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozdrawiam Anno! Zdrowia dla całej Rodziny! Żeby już nic nie mąciło Waszego domowego spokoju! Trzymajcie się ciepło!!!!

    OdpowiedzUsuń