26 lip 2011

Nowości i dziwne lato

Chłopczyk do kolegi,wspinając się po górce na placu zabaw: "Jesteśmy górnikami!!! Weszliśmy na górę!" Ależ mnie rozbawili :) Uwielbiam tę dziecięcą logikę! Uważam, że mądrze sobie to wykombinował :)

Piękną mamy jesień tego lata, prawda? Dziś brnęłam w kałużach, po mokrej trawie, masa komarów, bo wilgoć jest... Taki letni spacer :) Średnia przyjemność po ciężkich nocach, bo takie mr T nam serwuje... Jak anioł śpi do 23, 24 a później... robi mi pobudkę co 20 minut, co godzinę... Aż w końcu budzi się o 6 30 i czeka na śniadanie... A ja nie wiem jak się nazywam, bo tak naprawdę co zasnęłam, to się budziłam... Ząbki, bączki, wszystko na raz, nie wiadomo o co come on... Zwariować można! I jeszcze to usypianie... Się nauczył być lulany a w zasadzie został nauczony... Tak tego chciałam uniknąć a przez kolki, które miał non stop, tak staraliśmy się mu pomóc, ulżyć, że teraz mamy problem... A ja nie umiem tak wsadzić do łóżeczka i czekać aż zamęczy się i zaśnie... Nie potrafię... Dziś próbowałam... Koszmar... Choć to niesamowite jak w pewnym momencie, gdy słyszysz płacz 10 minut, 20, 30, to taka znieczulica jakby człowieka ogrania...Ale nie aż taka, żeby wytrzymać kilka godzin wycia... 

123rf.com
 Uwaga, uwaga! Mr T nauczył się klaskać:) Zabawa w brawo, koci, koci nie nudzi mu się w ogóle:) A jak słyszy muzykę, to tak śmiesznie buja się i ugina na nóżkach:) - to chyba taniec:)! Wygląda to naprawdę zabawnie:) A ile frajdy sprawia mu dzwonienie do drzwi, po spacerze:)?! Ding - dong a ile radości:) A i wszystko do buzi pakuje! Na placu zabaw pochłania kamienie, liście. Właśnie przed chwilą wyciągnęłam z jego buzi jakiś plastikowy kawałek... Nie wiem skąd to wziął...! Dobrze, że nie połknął... No oczy trzeba mieć...? Dookoła głowy to chyba za mało:)

Ach, szkoda, że macierzyństwo, to nie są tylko takie wesołe, miłe chwile... Tylko masa dylematów: a czy dobrze robię? czy jestem wystarczająco konsekwentna? jak 10-miesięcznego maluszka nauczyć, żeby robił to i tamto, gdy on nie słucha, płacze, zanosi się... Czasami człowiek jest tak zmęczony... Śmiesznie, bo człowiekowi wydaje się, że sam, jeden jest z tymi wszystkimi  problemami. A potem słucham Pań na placu zabaw, czytam niektóre blogi... I czuję ulgę... :) Bo przestaje się czuć osamotniona w tych moich dużych-małych problemach...Takie po prostu jest życie...:)


25 lip 2011

Smutno i tragicznie....

Trochę się ma to nijak do świata mamy... A może jakoś się ma... 

bbc.co.uk
Chodzi o to co wydarzyło się w Norwegii, chodzi o śmierć Amy Winehouse... W Norwegii zginęła masa dzieci, młodych osób... Inni widzieli jak ginie ich przyjaciel... Opisy tego co działo się na norweskiej wyspie są szokujące... Myślę o rodzicach, którzy stracili dzieci... Te wyjechały, żeby się uczyć, rozwijać, inwestować w swoją przyszłość... I już nie wróciły... Nie potrafię sobie wyobrazić co dzieje się w głowach, w sercach tych rodziców... Jak mr T upadnie, nabije sobie guza, coś mu dolega, to ja już rozmyślam o tym, martwię się... A tu, taka tragedia... A rodzice tego bandyty, psychopaty, bo inaczej nie można go nazwać? Hm... Oni też muszą przeżywać tragedie... Nie znali takiego syna... Poznali go na nowo w telewizji... Jego ojciec, powiedział, że wolałby żeby to jego syn popełnił samobójstwo...Straszne...

I Amy... 27 lat... Talent, sukcesy i narkotyki, alkohol, depresja... Dwudziestokilkulatka nie była już dzieckiem, ale dla rodziców zawsze nim będzie... I trudno nie myśleć o tym jakie to straszne dla nich było patrzeć na to jak przez lata umierała... 

Też macie czasami takie lęki, obawy przed tym jak uchronić dziecko przed pokusami tego świata, przed złem tego świata...? Hm... można dużo zrobić ale jak się okazuje...niewiele...

Straszne sytuacje...

24 lip 2011

Do czytania...

Wróciłam dziś na kilka chwil do lat mojego dzieciństwa:) A to wszystko za sprawą "Bluszczyka". To nie żadna roślinka a pismo dla maluchów:) - bardzo podobne do "Misia", "Świerszczyka", czyli do pierwszych poważnych :) gazet, które kupowałam (potem był już "Świat Młodych":)). Jaka ja byłam dumna stojąc w kolejce po gazetkę! Ach! Czytałam je od deski do deski! Były w nich opowiadania - w odcinkach, rady jak np. zrobić kukiełkę, moje pierwsze krzyżówki... Czułam się taaaaka dorosła, kiedy mama kupowała sobie jakiś tygodnik a ja miałam swoją gazetkę. Wysłałam nawet kilka listów do redakcji! :)))

I właśnie teraz wpadł mi do rąk“Bluszczyk”.  Przeczytałam :) o przygodach urwiska Filipka, :) można dołączyć do oddziału Niny Baleriny :), jest kilka newsów od papugi Ambrozji:). Jednym słowem dzieje się:) Jest też kilka rad o tym jak w domu zrobić teatrzyk ( Jeju! Pamiętam jak z dwóch taboretów, koca, spinaczy robiłam scenę a lalki grały w spektaklu główne role :)  I właśnie tak "wystawiałam" ulubione bajki a widownia czyli reszta lalek i misiów (choć czasami rodzice :) też) oglądali moją radosną twórczość). Fajnie, że są takie gazetki, jak mr T dorośnie na pewno będę go zachęcała, żeby coś takiego czytał!

21 lip 2011

Bez lukru i słodyczy

Wpadła mi w ręce jakaś gazetka dla pań/mam... Wow! Jak w tym mamino-gazetowym świecie kolorowo! Wszystkie mamy są takie ładne, uśmiechnięte, wypoczęte (zerkam w lustro i widzę ciut inną twarz :) taką jaką pewnie znacie po kolejnej nieprzespanej nocy, twarz bez makijażu - bo kiedy go zrobić?:), głowy mają pełne pomysłów w co się bawić, by dobrze rozwijało się dziecko, mają czas i wiedzą co ugotować dla dziecka i całej rodziny (my obiad pewnie znów zjemy o 22 :)). Ogólnie: gazetowy piękny świat mam... 

Tylko co o tym wszystkim ma sobie myśleć mama, która ma już dość wszystkiego i wszystkich? Ma ochotę uciec na kilka chwil, podsunąć komuś dziecko, by móc odsapnąć, złapać oddech...? Ma dość powtarzania co minutę: "nie wolno", rozmasowywania kolejnych guzów, dość chodzenia z dzieckiem uwieszonym przy nodze, tak że nawet do łazienki trudno się wyrwać. Dość płaczu na spacerze, po spacerze, tego że dziecko nie chce spać, że musi lulać, bujać kilka albo kilkanaście kilogramów...? Można kochać nad życie ale można mieć też dość... Tak na chwilę, bo za chwilę znów się tęskni za dzieckiem, brakuje gwaru. I tak czuje wiele mam... Tylko czy mama ma prawo mieć dość skoro raczej o tym "dość" się nie mówi, nie piszę. Dlaczego o tym cisza? Skoro cisza tak ogólnie, to i mamy milczą. Wolą mówić o tym jak jest pięknie, cudnie, sielankowo... Niektóre patrzą jak na kosmitkę, na mamę, która otwarcie mówi co jej w duszy gra np. grożąc, że wyskoczy zaraz przez okno jak ktoś jej nie pomoże przy dziecku :) 

Wiele mam dusi w sobie złość, spycha gdzieś bezradność, brak siły, doskwierające poczucie monotonii. Bo choć dziecko dostarcza codziennie setki nowych wrażeń, to jednak monotonią są spacery, zmiana pieluchy, karmienie, usypianie itd. W sumie można by powiedzieć dzień świstaka, gdyby nie te małe-wielkie zmiany, wyczyny dziecka (pierwszy krok, słowo itd.), które są nagrodą i dzięki którym o monotonii się na chwilę zapomina. 

Świat mamy jest piękny zupełnie inaczej niż go pokazują na przykład  w tych kolorowych pismach. Jest pełen dylematów, zmęczenia, wątpliwości a nawet lęków ale to nie znaczy, że to świat nieszczęśliwy. Bo założę się, że 99,9% mam nie zamieni się z nikim... Szczęście i piękno nie zawsze ma odcienie pastelowe, czasami wkrada się sporo szarości. I trzeba pozwolić mamom te szarości nazwać, wykrzyczeć ale nie na silę je malować kolorem. Tak to już jest i chyba lepiej nie udawać, że jest inaczej.

Kibicuje bardzo akcji  Macierzyństwo bez lukru 
Fantastyczna akcja, polecam Waszej uwadze. Zgadzam się z nią w 100%!



 

20 lip 2011

Mleczny problem

O laktacji. To temat rzeka, prawda? Nie ma mleka-źle! To znaczy masa stresu, bo wszyscy lekarze i położne mówią jakie to ważne karmić piersią, że to jak inwestycja w dziecko, na całe życie... Hmmm... Czy ktoś wypowiadając te słowa zastanawia się jak czuje się mama, która mleka nie ma albo karmić nie może...?Przecież ona też chce dla dziecka jak najlepiej... Ostatnio rozmawiałam z panią kosmetyczką, które miała problemy z laktacją. Powiedziała, że do końca życia zapamięta spojrzenie lekarza gdy pytał ją czy karmi piersią a ona odpowiedziała: nie. Nie zdążyła nawet wytłumaczyć co i jak a spotykało ją spojrzenie pełne wyrzutu i ironiczny uśmieszek,  komentarz też: "o! nowoczesna matka!"  Wyobrażacie sobie? I to lekarze! Ja już nie raz pisałam o tym, że brakuje wsparcia w szpitalach, tuż po porodzie, gdy te pierwsze godziny są takie trudne dla mamy. Często zdarzają się sytuacje, że nikt nie przyjdzie nie pomoże przystawić do piersi, specjalista od laktacji nie angażuje się w pomoc... Szara rzeczywistość. A te pierwsze godziny takie ważne...

Dziś dowiedziałam się o drugim biegunie laktacyjnych problemów. Kiedy mleka jest za dużo... Mleko dosłownie zalewa dziecko, które nie jest w stanie przełknąć pojawiającego się mleka... Efekt: dziecko nie je płacze, mama w szoku, nie wie co robić! Odciągnie mleko, to pojawia się spore ryzyko, że będzie jeszcze większa nadprodukcja i historia lada moment się powtórzy. To są takie sytuacje, że pomoc potrzebna jest na już, czasami w nocy... Jest coś takiego jak pogotowie laktacyjne, poradnie. Tylko że płatne, bo refundacji NFZ oczywiście - brak. W Warszawie koszt takiej rady to nawet...250 złotych  - za wizytę domową... Kogo na to stać? Chyba garstkę kobiet.Trzeba naprawdę się naszukać, żeby znaleźć coś taniego, dofinansowanego itp. A czy  mama ma na to czas? Hm... Pozostaje internet i fora, artykuły i rady koleżanek. No niestety... I pisząc to wciąż myślę o mamach z większych miast, w tych małych to często nawet poradni nie ma...

No i tak.... i znów wracam do konkluzji: karm ale pomocy nie oczekuj... Niestety.
Bardzo jestem ciekawa co Wy na to?Może to ja oczekuje za dużo, czepiam się... Może o czymś nie wiem...?

18 lip 2011

Powiedział to!!! A dziś to ja się tylko chwalę!:)))

Dziś będę się tylko chwaliła!:) 

Zacznę od tego, że mr T powiedział: mama!!!Tak, tak i to zupełnie świadomie! To znaczy wołał mnie kiedy wychodziłam z pokoju! Normalnie aż podskoczyłam ze szczęścia zalewając się herbatką rumiankową:) 17.07.2011 r. tę datę należy zapamiętać:))) Oczywiście mr T mnie nie rozpieszcza i narazie cicho sza :), słowa nie powtarza. Czekam:))) 
www.myspace.com

To sukces numer 1 a numer 2 to wyróżnienie w konkursie BRIOKO na "najciekawszy blog"! Tu są szczegóły:
 http://www.brioko.pl/blog

Wyróżniono 10 blogów w tym Świat Mamy:)
Jestem taka dumna! I dziękuję! Cieszę się, że niektórym blog się podoba i, że znajdujecie w nim coś dla siebie! -

17 lip 2011

Jakie dokumenty dla dziecka - poradnik wakacyjny c.d

Było o lataniu, o tym jak trzeba przygotować się do podróży autem a teraz kilka słów o dokumentach, które trzeba a które warto zabrać gdy z małym dzieckiem wybieramy się na zagraniczne wojaże. 
My to znaczy dorośli do krajów UE wiadomo podróżujemy z paszportem! Cudne! Ale z dziećmi to już nie taka łatwa sprawa. Każde dziecko, które nie ukończyło jeszcze 13. roku życia, musi mieć swój własny dowód osobisty, paszport lub paszport tymczasowy.

Sprawa z  dowodem osobistym wygląda tak. Dziecko i oboje rodziców (pisemna zgoda jednego z nich nie posiada mocy prawnej) z wypełnionym wnioskiem muszą pojawić się w wydziale spraw administracyjnych urzędu miejskiego. Taki dowód ważny jest przez 5 lat i trzeba zapłacić 30 zł. Na dokument czeka się nawet miesiąc. Z takim dowodem podróżujemy tylko po krajach Unii, jeśli wybieramy inny rejon świata to już powinniśmy zdecydować się  na paszport. Tu też przy wyrabianiu potrzebna jest obecność obojga rodziców, chociaż w tym przypadku biuro paszportowe respektuje pisemną (potwierdzoną notarialnie) zgodę nieobecnego opiekuna. Cena paszportu podobna co dowodu i okres ważności też. 

Oprócz wniosku należy złożyć akt urodzenia dziecka (oryginał i ksero), poprzedni paszport (jeśli dziecko go miało lub paszport, w którym było wpisane), dwa zdjęcia biometryczne oraz potwierdzenie zameldowania (jeśli dziecko jest zameldowane w innym miejscu niż rodzice).

Mama i tata powinni stawić się w urzędzie z dowodami osobistymi. Przy składaniu wniosku musi być też sam zainteresowany, bez względu na swój wiek (nawet jeśli ma, na przykład tylko miesiąc).

Jeśli dziecko ma mniej niż 13 lat, dokument może później odebrać jedno z rodziców. Gdy jest starsze, musi przyjść po paszport razem z mamą lub tatą.

Jeśli dziecko się uczy, należy przedstawić aktualną legitymację szkolną, która upoważnia ona do zniżki w opłatach za paszport (kwoty w ramce).

Dzieciom w wieku do 13. roku życia paszport wydawany jest na 5 lat, starszym - na 10 lat.

 Jest jeszcze opcja paszportu tymczasowego. Ten wydawany jest dzieciom poniżej 5-tego roku życia w sytuacji, gdy rodzice nie chcą czekać na zwykły paszport. Dziecko nie musi być obecne przy składaniu wniosku. Jego ważność obejmuje przez jeden rok wyłącznie kraje UE.

Rodzice mogą także postarać się dla dziecka o 12-miesięczny dowód biometryczny (dowód wydawany na nowych zasadach, na którym widnieje wizerunek całej twarzy i odciski palców). Obecność dziecka jest w tej sytuacji obowiązkowa.

Oczywiście jest też możliwość wpisania dziecka do paszportu rodzica, no do dowodu to już raczej się nie da.

Ubezpieczenie, o nim lepiej nie zapominać! Przyda się i dziecku i nam-dorosłym. Jeśli korzystamy z usług NFZ w książeczkę ubezpieczeniową należy wpisać dziecko. Dzięki temu cała rodzina będzie mogła skorzystać z bezpłatnych świadczeń zdrowotnych na terenie Unii Europejskiej oraz czterech innych krajów (Irlandia, Norwegia, Lichtenstein, Szwajcaria). Dodatkowo - na podstawie dowodu ubezpieczenia- trzeba zdobyć Europejską Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego. W przypadku wyjazdów organizowanych przez biura podróży warto wykupić także ubezpieczenie, o ile nie jest ono wliczone w cenę wycieczki. Pozwala ono pokryć koszty leczenie oraz chroni przed następstwami wypadków.

Na stronach Urzędów Miast są odpowiednie formularze, no i oczywiście nie można zapomnieć o zdjęciach. Zrobienie zdjęcia ruchliwemu kilkumiesięczniakowi to musi być wyzwanie:)))

13 lip 2011

Im dalej w las... i pierwsze malinki :)

Im dalej w las... :) Oj tak... Wydawało mi się, że jak mr T podrośnie to będzie mi ciut łatwiej. Przecież będzie więcej rozumiał, będzie aktywniejszy więc np. problemy brzuszkowe znikną, a tu... ? Hmm... Jest inaczej :) ale nie jest łatwiej :) 
Ja zeszłam do poziomu mr T, tzn. raczkuje:), za nim... I nie nadążam, bo on ma jakieś turbodoładowanie w tych rączkach i nóżkach! Z "jego poziomu" łatwiej mi reagować. A wszystko co jest na podłodze momentalnie, nawet nie wiem kiedy, pojawia się w jego buzi. Najmniejszy paproszek musi przecież jakoś smakować, prawda? :)

Zaczynam dostrzegać w mr T potencjał ciężarowca:) No, masa ciała może nie ta ale krzepa jest :) Butla 2 litrowa? Nie ma problemu! Mr T podnosi ją jedną ręką! Dziś chwycił butlę wina! Ciężka?! Nie! A jak pięknie spada na ziemie! Mr T był zachwycony- ja zamarłam wyobrażając sobie tryskające szkło i czerwień rozlaną na mr T i całą kuchnię. Na szczęście butla przetrwała i mr T też :) Założę się, że jutro będzie powtórka, bo kilkadziesiąt razy powtarzane: "nie wolno!" na długo nie starcza. Uffff! I właśnie, miało być łatwiej a jest dynamicznie i wesoło :) 



http://www.wpclipart.com/
 Mr T jest na etapie: muszę widzieć mamę, z mamą chcę się bawić, najlepiej jakby mama nie odstępowała mnie na krok. Fajne, miłe, ale ciut męczące! To oznacza, że nic nie można zrobić,serio! Ale przyznam, że ten etap rozwoju mr T pozwolił mi zrozumieć, to o czym mówiły koleżanki, mówią psychologowie, o tym dawaniu poczucia bezpieczeństwa dziecku. Kiedyś mi się wydawało, że to bzdury, przesada, że dziecko da sobie radę. Pewnie, że da ale teraz już widzę jak sama obecność mamy jest ważna dla dziecka. Mr T może się sam bawić, gaworzyć do siebie ale jak chce to rzuca wszystko podchodzi tuli się i za sekundę odchodzi. Ale wie, że może to robić i sprawia mu to dużo radość.  Tak sobie myślę, że gdyby mnie nie było w takich momentach, a on byłby np. w żłobku, to w pewnym sensie coś by tracił... Może przytulałby się do pani, nie wiem... Pewnie, że trzeba uważać z tym poświęcaniem czasu, bo łatwo rozpieścić smyka... I choć czasami mam dość tego, że muszę być taka obecna, to później zawsze wraca myśl, że za kilka lat już nie będę mr T taka potrzebna, stanie się samodzielny i to mi będzie brakowało tego, żeby przyszedł, przytulił się... Ach, samo życie... :))))

Dziś razem jedliśmy maliny :) Smakowały :) A ja teraz piorę wszystko, bo każda malinka wsadzona przeze mnie do buzi mr T musiała być wyjęta i dokładnie obejrzana a później rozkwaszona w rączkach. A te, kilka sekund później,  pięknie czerwoną substancje, wcierały w wózek i spodenki... Ale uśmiech na wymazanej na czerwono mordce - bezcenny :)

5 lip 2011

Ach ten Leon :) i trochę o muzycznej wyprawie :)

Ale się dzieje:) Niedawno witałam na świecie Igę a dziś Leona :), który wczoraj przyszedł, wyszedł na świat :) Leon, mr T czeka i już niedługo pobrykacie razem:)))) Hurrraaaa!!!!:)))))

Leon z Mamą :)


I wszystkie dzieci rodzą się kiedy my  - w podróży. Chyba przestaniemy wyjeżdżać:) Był plan, żeby z mr T zawitać na Open'er Festival w Gdyni. Wyposażyliśmy Smyka w słuchawki wygłuszające dźwięk-fajne, polecam!!!! - ciepłe ubranko i na szczęście również zaprosiliśmy na wyjazd Babcię. Lało, wiało i tylko dzięki Babci udało się "coś" zobaczyć. Przyznam,  że taki festiwalowy wyjazd ze Smykiem do łatwych nie należy. Koncertów nikt przesunąć nie chce na inną godzinę :) a planowanie, że kąpiel o tej godzinie a kolacja i "lulanie" o tamtej - kończy się prawie zawsze ... zmianą planu :) I my właśnie plany wciąż zmienialiśmy, trasę Sopot-Gdynia (ponad 20 km) przemierzaliśmy w tę i z powrotem ( na festiwal do hotelu z hotelu na festiwal) i raz udało się zobaczyć i wysłuchać 3 piosenki, innym razem 6 aż w końcu "zaliczyliśmy" cały koncert, no bez 2 piosenek :) Ale...warto było :) W przyszłym roku, powtórka:), może już z mr T pod sceną :)

I mr T zobaczył morze:) Jakoś specjalnie go ten widok nie poruszył za to nadmorski gwar - owszem! Tyle dzieci, mało nie wyskoczy z wózka :) I o szumie morza nie mogę zapomnieć-na sen idealny :) A ten nie przychodzi łatwo, bo mr T ostatnio wciąż zmienia miejsce noclegowe. A wiadomo, wszędzie dobrze ale w domu... :)