22 gru 2011

Za drzwiami Centrum Zdrowia Dziecka...

Świąteczny pośpiech dookoła... A świąt wciąż nie czuć... Ja nie czuję... Tak rzadko, nawet w sklepach, słyszę: "Wesołych świąt!". Gdy dziś, tymi słowami, pożegnałam się z zamyśloną, smutną, Panią w sklepie, to wyglądała tak jakbym ją czymś zaskoczyła. Ale na jej twarzy pojawił się nagle uśmiech. Fajnie, o to chodziło... Zastanawiam się jak inaczej mamy poczuć święta, jak nie w ten sposób? To znaczy właśnie będąc dla siebie miłym, mówiąc: "Wesołych!", może trzeba się trochę otworzyć na ludzi...? Tymczasem na ulicach, w sklepach - tłum. Przemieszczająca się masa, tak bardzo zaganiana, tak bardzo nieobecna...Właśnie, tłum a nie ludzie...

Ja w domu mam wciąż rozgardiasz, wciąż nie mam wszystkich prezentów. Ale jakoś nie mam siły się tym przejmować. 

Na FB zobaczyłam ogłoszenie z Centrum Zdrowia Dziecka, że szukają chętnych, którzy by odwiedzili dzieci w szpitalu, poczytali książki. Zgłosiłam się. 

Przyznam, że dziś gdy dzień był pochmurny i taki nudny, pomyślałam, że posiedziałabym w domu a tu trzeba iść... Wstyd, prawda? Pojechałam.

Myślałam, że będzie siedziała grupka dzieci a ja poczytam im, porozmawiam, pobawię się. Trafiłam na chirurgię. Spotkałam tam samych wspaniałych ludzi. Pracownicy CZD bardzo miło mnie przyjęli. Okazało się, że poczytam dzieciom leżącym w łóżeczkach... Biedne, obolałe, nie mogły się ruszać... Święta spędzą w szpitalu... Poznałam Szymona. Jego mama mówiła, że nie ma już pół wątroby. Rak. Boże... I co tu powiedzieć...? Czytałam, opowiadałam o obrazkach a Szymek gestykulował, uśmiechał się. Pokazywała jak duża może być choinka, że pod nią siada Mikołaj... W końcu zmęczył się. Więc się pożegnałam i poszłam dalej.

Przemiła Pani zaprowadziła mnie do Małgosi. Chodzi do szóstej klasy. Pomyślałam: "Boże, przecież nie będę jej czytała bajek...?" Dowiedziałam się, że dziewczynka jest w szpitalu sama... Obolała i smutna. Miała wielką ranę, jak to powiedziała miła Pani: "otwarta rana po stomii". Nie wiem co to znaczy ale aż ciary mi przeszły. Małgosia oczywiście, że nie chciała bym jej czytała ale chciała bym została. Może przez grzeczność to zrobiła...? Ale zostałam. Pytanie, za pytaniem i tak zaczęłyśmy rozmawiać. A ja z minuty na minutę patrzyłam na tę chudą, wysoką istotkę z coraz większym podziwem, współczuciem i żalem. Straciła mamę, o tacie nie mówiła. Mieszka w Dziecięcej Wiosce SOS... Z bratem rodzonym i kilkorgiem innych dzieci, które też nie mają rodzin. Ma wspaniałą mamę, która o nią i o brata dba ale zasada jest taka, że w dni wolne mama jeździ do drugiego domu, wtedy ciocia się nimi opiekuje... Opowiadała mi o wakacjach, wyjazdach jakie czasami są... O Mikołaju, który będzie, bo jakaś firma zgłosiła się i zrobiła im prezenty... O tym, że odwiedza ich taka fajna, miła Pani i przynosi ubrania po swoich dzieciach. Małgosia ma dwie siostry (tak wszyscy w takim domku mówią o sobie) i po nich dziedziczy rzeczy...  A ja słuchałam i nie wierzyłam, że los może zgotować coś takiego - dziecku. Czułam wstyd, że ganiamy tak po tych sklepach, że te święta to jakieś wypaczone są... Myślałam jaką jestem szczęściarą, że nie muszę z mr T być w takim miejscu, że mam  przy sobie męża, że wciąż na tym świecie są ze mną mama i tata, że mogę ich uściskać w czasie świąt. I to wszystko powinno nam wystarczyć. "Chrzanić te prezenty!" - pomyślałam. Może warto napisać do siebie po prostu listy - prezenty i powiedzieć bliskim, to czego nie potrafimy wyrazić słowami... A potem brakuje czasu... A potem już nie ma okazji...

Weszła do sali Pani, która mnie oprowadzała po oddziale, już wychodziła do domu. Pożyczyłyśmy sobie spokojnych i zdrowych świąt. Chyba nigdy, te pozornie szablonowe życzenia, tak do mnie nie dotarły...  Ja też musiałam iść. Pożegnałyśmy się z Małgosią.  Mijałam sale maluchów, takich w wieku mr T, a w nich zasępionych rodziców przy łóżeczkach, którzy wykrzywiali twarze próbując się uśmiechnąć ale smutek trudno było ukryć... 

Zatrzasnęły się za mną drzwi Centrum. Ostre powietrze. Poczułam ulgę, że nie jestem częścią tego dramatu, który dzieje się za tymi drzwiami, że zaraz zobaczę uśmiechniętego urwisa, który będzie "po swojemu" opowiadał mi o tym co robił, co widział. Ale też poczułam radość, że tam byłam, że poznałam te wyjątkowe osoby, że może też trochę wyrwałam ich ze szpitalnej monotonii. Pomyślałam, że to najlepsze co mogłam zrobić, zwłaszcza przed świętami... A jakiś bałagan w domu, nie wytarte podłogi, niekompletne prezenty...? To wszystko można nadrobić, nawet po świętach.... 

Polecam każdemu z Was udział w akcji CZD.

14 gru 2011

Podaruj serce maluchowi w brzuchu

Za 10 dni Wigilia. Już... A za oknem jesień. Tak średnio świątecznie, prawda? Trochę brakuje atmosfery świąt...
Zawsze sobie myślę o ich wyjątkowości, o znaczeniu, o tym w co wierzymy albo nie, co wydarzyło się ponad dwa tysiące lat temu... O tych ważnych narodzinach... 

Teraz sama jestem mamą i to już drugie nasze wspólne święta. To wielkie szczęście móc być razem. Chyba największe jakie mnie dotychczas spotkało...

Narodziny... Kolega przysłał mi link do bloga Serce dla Olka. A w nim przeczytałam kilka słów o historii dwójki młodych rodziców, którzy oczekują na narodziny Olka... Olek jest w brzuszku, a już trzeba ratować jego życie... W 24. tygodniu życia prenatalenego wykryto u niego jedną z najcięższych wad wrodzonych serca - zespół hipoplazji lewego serca. Brrrr, jak to brzmi... :( 
Z tego co zrozumiałam ta wada polega na nie wykształceniu się w okresie wczesnego życia płodowego lewej komory serca, która jest odpowiedzialna za prawidłowe natlenianie krwi. To wszystko, po narodzinach, oznacza ciężką niewydolność krążenia i nieuchronną śmierć dziecka w pierwszym miesiącu życia... Koszmar!!! 

Olek już fika, w brzuszku jest mu tam tak dobrze.... Tu czekają go operacje. One muszą być natychmiast po narodzinach, żeby jego pierwszy oddech mógł trwać i trwać... A potem jeszcze muszą być dwie... Trzy operacje i Olek będzie mógł żyć! Tyle i aż tyle... Choć mimo tych operacji Olek już zawsze będzie chłopczykiem z połówką serca...

Magda i Krzysiek - rodzice - walczą! Robią zbiórki pieniędzy i wierzą, że uda się. Są młodzi więc nie mają za co zrobić operacji, to zrozumiałe. 
źródło: serce-dla-olka.blogspot.com

I tak myślę o Wigilii, o tych wyjątkowych narodzinach. Dla każdej mamy, każdego taty, narodziny ich dziecka to cud... To kosmiczne wydarzenie i przeżycie. Pamiętacie jak czekaliście na ten pierwszy krzyk, płacz, kwilenie? Ja pamiętam. Chyba tylko to pamiętam....

Życzę rodzicom Olka, żeby mogli to usłyszeć i głos swojego dziecka słuchać jeszcze przez dziesiątki lat... Oby stał się cud dzięki innym ludziom, żeby udało się zebrać pożądana sumę. Ja kliknęłam na tej stronie Się pomaga, wystarczy klik... Taki świąteczny prezent dla Olka. 

8 gru 2011

List do M

Dziś czytaliśmy z mr T książeczkę o Misiu Okruszku, który poznaje świąteczne zwyczaje. Było o choince, o robieniu ozdób, o szopkach, Mikołaju i listach do niego... Mr T oglądał obrazki a ja sobie wspominałam...moje listy do M, które zostawiałam w oknie i szłam się myć (byłam pewna, że Mikołaj tylko czeka na to jak wyjdę z pokoju i zaraz zabierze ten list!). Wracałam a list wciąż był... Był więc niepokój i co sekundę zerkanie na okno. I nic... Mijał jeden dzień, drugi, święta się zbliżały a ja czekałam i powtarzałam w myślach: "tylko przyjdź Mikołaju..." W liście było zawsze kilka punktów. Najpierw wyliczone były  tzw. prezenty z kosmosu, gdyby Mikołaj miał jakiś nadmiar gotówki przeznaczonej na prezenty dla mnie :), a dalej wyszczególnione były prezenty -powiedzmy - bardziej osiągalne :) I w końcu list znikał... Ufff, to była ulga:)

Jeden z tych listów mam do dziś :) - mój tata wszystkie te skarby zbierał :) 


Błędy ortograficzne i marzenia - najbardziej lubię fragment: "i wiele innych rzeczy":)

Takie to były moje marzenia... 

Dziś czytałam o marzeniach innych dzieci i dorosłych ludzi. Trafiłam na nie w internecie na stornie Listy do Mikołaja.  (kliknij i przejdziesz do strony www.) Przepiękne listy... Ludzie zaczynają pisać o zwykłych potrzebach a potem z treści listów wyłaniają się trudne życiowe sytuacje, problemy, z którymi sobie nie radzą i małe dzieci i dorośli...To listy do nas... Tych co czytają, co wejdą na tę stronę. To my możemy być Mikołajami. Wystarczy napisać do biura Mikołaja i on prześle nam )adres na przykład 13-letniej Natalki, która pisze : 

"Byłam dość grzeczna w tym roku nie wiem jak będzie w przyszłym ale chciałabym cie bardzo prosić o dużo słodyczy i ogromnego pluszaka nie proszę o więcej .Bo na świecie jest jeszcze dużo dzieci, pozdrawiam Natalia..."

Pan Zdzisław ma 52 lata i prosi o prezent dla kogoś innego: "Drogi Święty Mikołaju pisze do ciebie nie w swoim imieniu lecz pewnej Kobiety która nie potrafi prosić o pomoc i ma ciężką sytuacje finansowa.ma ona na utrzymaniu w chwili obecnej 5 dzieci...". 

Można zrobić paczkę i sprawić by święta innych były piękne. Pomyślcie jak fajnie będzie siąść do stołu wigilijnego i pomyśleć o tym Kimś, gdzieś tam na drugim końcu Polski, który spod choinki wyjmie paczkę i na pewno ciepło o nas pomyśli. Całe cudo świąt...

7 gru 2011

Mikołajowy dzień

I minęły Mikołajki... Nawet chyba nie poczułam kiedy sobie przyszedł ten dzień i poszedł... Chociaż dużo się działo... 

Po południu, gdy zrobiło się już ciemmmnnnoooo, wyruszyliśmy z mr T na poszukiwanie Mikołaja i elfów. Gdzie można było ich znaleźć...? W galerii handlowej, oczywiście:) Był domek z piernika, elfy, Mikołaj i Mikołajowa... Kolędy, dzieci, konkursy, pisk, śmiech i płacz. Wszystko. Tak mr T poznał Pana w czerwonym wdzianku. Jakoś specjalnie Mikołaj go nie przestraszył. Słał uśmiechy, przyglądał się. Łezki pojawiły się dopiero wtedy gdy chciałam zrobić zdjęcie jak mr T siedział na kolanach u Mikołaja. Wiecie, taki standardzik :) Mr T sam nie chciał  siedzieć więc musiałam dołączyć i ja :) I tak mamy pamiątkową fotkę :) 


Nie było dziś jakichś szałów prezentowych. Postawiliśmy na aktywny, świąteczny dzień i kilka ciasteczek biszkoptowych :) więcej. Ale była roześmiana buźka, piski, dużo radości... Więc chyba coś udało się...

3 gru 2011

Choina :)

Za oknem słońce, nie ma śniegu, jest za to mrozek  i jest, to znaczy dziś była ... choinka :) Pojechaliśmy na Plac Zamkowy w Warszawie, żeby poczuć święta, choć trochę... Czy poczuliśmy...? Chyba nie... Był tłok, mr T jakoś nie mógł się w tym zamieszaniu odnaleźć... Popłakiwał, chciał być na rękach... A chłód i mróz nas nie oszczędzał. Gdy w końcu wielka choina zaświeciła - naprawdę pięknie - mr T (zamiast niej) oglądał świecące różki na głowie dziecka, z zaciekawieniem przyglądał się  ludziom, którzy jak dzieci :) cieszyli się choinką. Mr T był za to barrrrdddzzzzooo poważny!:)




To będą nasze drugie wspólne święta:) Ja już nie mogę się doczekać:) Mr T nie ma pojęcia co go czeka:) A jak zareaguje na Mikołaja...:)?

2 gru 2011

Wybawienie i kawa

Zawsze sobie powtarzałam, że moje dziecko nie będzie oglądało za dużo TV. Ale już sobie tego nie powtarzam :) i stwierdzam, że są chwile kiedy TV to wybawienie! Jak już się z mr T wybawimy, wyśmiejemy, przeczytamy "enty" raz tę samą książeczkę o skuterku - to ja mam już dość i chcę zajrzeć do netu, posprzątać -  a mr T dość wciąż nie ma:) Właśnie teraz robię wpis tylko dzięki temu, że leci jakiś polski serial - w sensie telenowela:)- a mr T zachwycony słucha dialogów:). Wcześniej nie mogłam go oderwać od ... "Mody na sukces":) Cóż, mój syn nie jest na razie wymagającym telewidzem, jak widać:)

Wpis powyżej zrobiłam wczoraj na więcej mr T mi nie pozwolił, bo jego paluszki "chodziły" po klawiaturze razem z moimi. Dziś kończę:) Teraz "T" jest na spacerze z Babcią, która odwiedziła go przed pracą. A ja zanim wpadnę w wir sprzątania, prania mam 3 minuty dla siebie. Cudownie! :)

Przedwczoraj wybrałam się z "T" na kawkę do jednej z tych kawiarni przyjaznej dzieciom. Najpierw podróż autobusem i metrem - a jak zwykle "T" zaczepiał wszystkich. A jeśli ktoś na zaczepkę odpowiedział - przepadał :) Mr T nie daje już wtedy spokoju. A kuku, papa i częstowanie ciasteczkiem - wszystko to, jego "ofiara":), musiała wytrzymać:) W tej wesołej atmosferze dotarliśmy na spotkanie z koleżanką - ja teoretycznie miałam czas na kawusie a "T" szalał z innymi dziećmi. Uwielbiam patrzeć jak integruje się z innymi dziećmi, jak włącza się w zabawę, jak zaczepia rodziców i dzieci:) Ba! nawet przytulał już dziewczynę, swoją rówieśniczkę Franie:) Było wesoło. Chociaż też zdarzały się dzieci, które zabrały zabawkę, były starsze więc  pokazywały gdzie jest miejsce w szeregu takiego smyka jak "T". Cóż, na to przykro jest patrzeć, bo człowiek chciałby bronić, chronić. Ale nie można - chyba musi dawać sobie radę sam, w końcu w żłobku czy w przedszkolu będzie zdany sam na siebie a takie spotkania z dzieciakami to tylko przedsmak tego co go czeka... Samo życie...

Pierwsze dni grudnia... Nie czuję świąt... Jedyne co o nich przypomina, to hit puszczany w radio:)

21 lis 2011

Jak to będzie...

Podróż metrem. Patrzę na ludzi. W metrze tak jest, że wszyscy siedzą na przeciwko siebie i patrzą... Prosto w oczy albo peszą się - unikają spojrzeń... Patrzę sobie na młodych ludzi. Gdzieś pędzą. Są roześmiani, zaczytani, zamyśleni, zasłuchani... Tacy różni. Jedni kolorowo ubrani, modni, oryginalni. Inni tacy nieobecni, można powiedzieć szarzy... A ja patrzę i zastanawiam się jaki będzie mr T...? 

To jest wielka zagadka. Będzie zbuntowany czy zupełnie nie? Długowłosy, z dreadami, a może będzie marzył o tatuażach? Jakiej muzyki będzie słuchał? Jakie będzie miał pasje, czy będzie miał szybko sprecyzowany cel w życiu? Jeden wielki znak zapytania... Czy ja, my - w sensie rodzice - mamy duży wpływ na to jaki będzie? Wiadomo, że to my będziemy i już uczymy go szacunku dla innych, obowiązkowości, żeby pomagał innym - nie był życiowym egoistą... Ale będzie też taki moment, że to ludzie, których spotka na swojej drodze, będą go kształtować... Będą mieli większy wpływ na niego niż my... Tak to jest... I chyba chodzi o to, żebyśmy zdążyli przekazać mu tyle i takie życiowe nauki, żeby wybrał właściwych ludzi... 

Dziś jest Dzień Życzliwości... Hm... Trochę to dziwne, prawda? Musi być święto życzliwości, żeby było miło i dobrze, żeby ktoś się do nas uśmiechnął na ulicy... O czymś tak prostym musimy dziś przypominać. Życzliwość się celebruje jednego dnia - 21.11... Nie godzę się na to i namawiam do świętowania życzliwości codziennie... To nic nie kosztuje, zupełnie nic... 

No właśnie mam nadzieję, że tę naukę uda mi się przekazać mr T. Żeby codziennie był wśród życzliwych...

17 lis 2011

"Radosne oczekiwanie i obawy, lęki" mamy z brzuszkiem :)

Dziś niespodzianka:) Przedstawiam Wam Dagmarę Kaczmarek-Szałkow!

źródło: www.tvnfakty.pl

Dagmara sprawdzała się już w wielu rolach: skończyła psychologię i dziennikarstwo. Pracowała w tak zwanym terenie jako reporterka i siedziała w studio jako prezenterka TVN24 - codziennie spotykała się z widzami w programie "Polska i Świat". Teraz przed Dagmarą kolejne wyzwanie! Za kilka dni będzie mamą! Świat mamy jest jej coraz bliższy:) o czym właśnie trochę poopowiadała:) Zapraszam!

źródło: tvnfakty.pl


Świat Mamy:. Zacznę od tego, że gratuluję, że piękny brzuszek Ci rośnie a Ty kwitniesz! Co widzimy w telewizji:)
Dagmara Kaczmarek-Szałkow: A ja przepraszam za opóźnienie w odpowiedzi ale pamięć mam ostatnio gorszą :)

Świat Mamy:Oj tak, to "urok" ciąży. Ja wychodziłam z pokoju i już za drzwiami nie pamiętałam po co wyszłam:) Na pocieszenie powiem Ci, że po porodzie to trwało jeszcze kilka ładnych tygodni :) A jak się czujesz w ciąży? Podzieliłabyś opinię, którą można wyczytać w wielu poradnikach, że to najpiękniejszy czas w życiu kobiety? Czy raczej niezły stres?
Dagmara Kaczmarek-Szałkow: Czas wyjątkowy na pewno, ale to nie 9 miesięcy usłanych różami. Cały czas towarzyszy poczucie ogromnego szczęścia, wyróżnienia, poczucia, że dzieje się coś niesamowitego, z dwóch kochających się osób, z Bożą pomocą powstaje nowe życie... To pierwsza myśl każdego dnia po przebudzeniu przez długich, dla mnie ponad 8 już, miesięcy. Nie zmienia to faktu, że jest też bardzo dużo stresu. Poczucie odpowiedzialności za nową istotę, konieczność bycia rozważnym, nieustannego dbania o siebie, kontrolowania tego, co się robi, ogromna ilość ograniczeń, troska o zdrowie i dobry rozwój dziecka...To nie bułka z masłem. Radosne oczekiwanie współistnieje z obawami i lękami.
źródło: archiwum Dagmary Kaczmarek-Szałkow
Świat Mamy: Zgadzam się. Różne myśli się kłębią w głowie, prawda? Dbasz o siebie jakoś szczególnie? Dieta specjalna, zmiana rozkładu dnia, a może ćwiczenia itd.?
Dagmara Kaczmarek-Szałkow: Nie wyobrażam sobie, by nie dbać o siebie w czasie ciąży. Wszystko co teraz robię ma wpływ na moje rozwijające się dziecko. Dieta zdrowa, żadnych fast foodów, dużo owoców, mleka, wody, częste i małe posiłki. Zero głodzenia się i wychodzenia z domu bez śniadania. U mnie także spora ochota na słodycze...W pierwszych miesiącach ciąży lepiej słodyczowe zachcianki ograniczać... :) Pod koniec już sobie pozwalam. Teraz muszę przede wszystkim z optymizmem czekać na poród ;-) Zmiana rozkładu dnia nastąpiła około 6 miesiąca ciąży. Dzięki wyrozumiałości i życzliwości moich szefów w TNV24 mogłam pracować mniej dni w tygodniu i nie codziennie, a 3 dni w tygodniu. To zdecydowanie mi pomogło, praca 5 dni w tygodniu wieczorami byłaby zbyt forsowna. Gdy przestałam pracować, korzystając ze zwolnienia w 8 miesiącu ciąży rozkład dnia jest już zupełnie inny. Wcześniej wstaję i wcześniej chodzę spać.


Świat Mamy:Zazdroszczę, że możesz spać:) Ja pod koniec to cierpiałam na bezsenność. To był koszmar. A siedzisz z nosem w podręcznikach i poradnikach porównując każdy symptom, ruch itd.?
Dagmara Kaczmarek-Szałkow: Jedna książkę o ciąży kupiliśmy z mężem, dwie, sprawdzone pożyczyli nam bliscy. I tego się trzymam. Wolę jedną poleconą i sprawdzoną książkę niż kilka, które mieszały by mi w głowie. Oczywiście czytam także prasę dla przyszłych mam, ale to już bardziej z ciekawości. Tego, co przeczytam nie traktuję jako pewnika. Jedyne rady, które naprawdę biorę sobie do serca to przede wszystkim te od rodziny i koleżanek - doświadczonych mam, które są na bieżąco. Kiedy chcę się czegoś dowiedzieć, choćby tego, jaki kupić proszek do ubranek dla dziecka, po prostu dzwonię i pytam zaufaną osobę zamiast czytać fora internetowe, za którymi nie przepadam.


Świat Mamy:. Słuchasz rad cioć i koleżanek, których nie brakuje prawda?:)
Dagmara Kaczmarek-Szałkow: Słucham ale według zasady: ja pytam. Nie lubię, kiedy mi się coś narzuca. Rady mamy, cioci czy doświadczonej koleżanki uważam za bezcenne. Szczerze mówiąc, nie doświadczyłam zjawiska "nieproszonych" rad. Interesują mnie doświadczenia innych...ale to może kwestia naszego zawodu ;-) dziennikarką się jest zawsze ;-)

Świat Mamy:  Zdradzisz, czy będzie róż czy błękit dominował w garderobie maluszka? Imię już wybrane?
Dagmara Kaczmarek-Szałkow: Wiemy, że ma być dziewczynka, więc będzie Tosia... Ubranka ma różne i różowe i we wszelkich innych kolorach także.

 Świat Mamy:. Przygotowujesz, przygotowujecie się jakoś szczególnie do porodu? Szkoła rodzenia, szukacie szpitala, planujecie poród rodzinny itd.?
Dagmara Kaczmarek-Szałkow: Wybór szpitala był ważną sprawą, bo ja po prostu lepiej się czuję, kiedy przez kilka miesięcy chodzę w jedno miejsce na wizyty, badania...czuję, że poznaję ludzi, miejsce...Jak będzie przy porodzie zobaczymy.

Świat Mamy:. Myślisz już o tym co będzie za kilka tygodni? Są obawy, strach? Czy na razie cieszysz się tym co tu i teraz?:)
Dagmara Kaczmarek-Szałkow: Myślę nieustannie...

Świat Mamy:. A propos tego co tu i teraz Jak dajesz sobie radę łącząc tak stresującą pracę jak praca w TV informacyjnej i dbanie o siebie w tej szczególnej sytuacji?
Dagmara Kaczmarek-Szałkow- Pracowałam do 8 miesiąca ciąży dzięki wsparciu ze strony moich szefów w tvn24. Firma była bardzo elastyczna, przełożeni zgodzili się dostosować moje godziny pracy, tak bym się nie przemęczała. Pracowałam krócej każdego dnia i mniej dni w tygodniu. Gdy musiałam pobyć na zwolnieniu też nie było problemu. Praca nie była dla mnie stresem - wprost przeciwnie, zapewniono mi pełen komfort psychiczny. Codziennie słyszałam, że najważniejsze jest teraz moje zdrowie. Przełożeni i współpracownicy okazywali mi życzliwość i troskę. Moi szefowie nawet przynieśli mi do pokoju kanapę, bym mogła odpoczywać w trakcie pracy ;-) Jestem im bardzo wdzięczna. Taki komfort i przyjazna atmosfera są w ciąży bezcenne.


Świat Mamy:. Już myślisz o tym jak będziesz łączyła życie zawodowe i mamine?:)
Dagmara Kaczmarek-Szałkow: Nie mam pojęcia...to jeszcze dla mnie zagadka. Na razie moje myśli sięgają do dnia porodu.

Świat Mamy:. Jakbyś dokończyła zdanie: „Chcę być mamą, która… „; „Chciałabym, żeby moje dziecko nauczyło się ode mnie, że…”
Dagmara Kaczmarek-Szałkow: nie wiem, nie wiem...na razie bardzo chciałabym szczęśliwie urodzić córkę...

Świat Mamy: Na 100% wszystko będzie dobrze!!! Wszystkiego dobrego, trzymam kciuki i czekam na zdjęcie Tosi!:)

15 lis 2011

Będzie powtórka!!!

Widzę, że nie tylko mnie wzruszył dokument o pewnej mamie,  Ani Mareckiej...Wiele osób przeszukuje internet z nadzieją, że gdzieś film "Mama"  - będzie. Mam więc dla Was dobrą wiadomość! Ktoś miły i życzliwy doniósł mi :) na blogu, że będzie powtórka "Mamy"! Uwaga, uwaga! 20.11 na kanale TV Polonia! Nie wiem o której, ale to już łatwo sprawdzić. Jeszcze raz gorąco polecam i dziękuje temu miłemu Komuś :) za info!

14 lis 2011

Anna Marecka - mama

"Najgorsze jest tylko to, że nie mogę Kuby przytulić" - powiedziała 21letnia Ania, bohaterka dokumentu, który właśnie obejrzałam. Dokumentu pięknego, wzruszającego, pozytywnego... 

Ania urodziła się bez rąk, z jedną nogą krótszą o 8 centymetrów od drugiej. Jakby tego było mało ma skrzywienie kręgosłupa. Przeszła 17 operacji... Pewnie już Wam się robi słabo, jak pomyślicie o jej bólu i cierpieniu...

http://www.rp.pl/artykul/55361,749940-Mama--historia-Anny-Mareckiej-urodzonej-bez-rak.html
 Patrzę na ekran telewizora i widzę uśmiechniętą dziewczynę, która nogami robi wszystko to, co ja robię rękoma. Jest w tym taka sprawna, ze po kilku minutach zapominam, że to nogi a nie ręce są widoczne w kadrze. Nogami karmi syna, ubiera, podaje smoczek, kołysze w wózku, pisze na komputerze, prowadzi auto... Wspaniała mama! 



    Ania i Kuba  
 http://www.rp.pl/artykul/55361,749940-Mama--historia-Anny-Mareckiej-urodzonej-bez-rak.html

 Jest młodą mamą a do tego z takim życiowym bagażem doświadczeń. Ani pomaga mama, ale młoda mama i tak większość czynności stara się robić sama. Panie mieszkają w Stanach, od 7 lat. Przyjechały tu dzięki pomocy fundacji „Dar serca", która pomogła sfinansować kosztowne leczenie. Ania rozpoczęła tam naukę, spotkała miłość i... jej owocem jest mały Kuba :)  Tylko, że miłość szybko się skończyła, poczucie odpowiedzialności za dziecko zostało tylko u jednej osoby...

Ania została w Stanach. Robi kursy, by wkrótce móc pracować jako księgowa. Chce być samodzielna w 100%. To jej nadzieja, to jej cel, wszystko dla syna i mamy. W trójkę się uzupełniają.  Ale Ania chce przejąć stery, wie  że może, że da radę.

Brawo Aniu!

Koleżanka, gdy skończył się film, napisała do mnie smsa: "porażająco pozytywne, duża rzecz". Tak, duża rzecz. Myślę o sobie, o chwilach kiedy nie mam siły, jestem zmęczona, zła, bezsilna, gdy już nie wiem jak radzić sobie z mr T... Teraz mogę tylko pomyśleć: jak w ogóle mogę się tak czuć...?

Myśląc o świecie mamy pomyślałam: jeju jej  świat mamy jest taki inny... Ale szybko przyszła refleksja, jaki inny? Mamy te same problemy z kolkami, z ząbkowaniem, z przebieraniem pieluch itd itp. Tylko, że ja mam łatwiej...

Brawo Aniu! Takie osoby jak Ty ustawiają,takie osoby jak ja, do pionu. 
Gdy Ania mówiła "Najgorsze jest tylko to, że nie mogę Kuby przytulić", mówiłam to równo z Nią... To musi być bardzo trudne, to tulenie dla obu stron jest ważne ale za kilka tygodni Kuba sam podejdzie i po prostu się przytuli a miłość po prostu teraz czuje...

Gdyby ktoś miał okazje zobaczyć, to polecam: "Mama", reż.Krzysztof Piotrowski

10 lis 2011

To bezcenne

Jest mi smutno i źle... Tak bywa... Takie tam problemy świata dorosłych... A ten mały smyk podchodzi łapie za szyję, mocno tuli i całuski sprzedaje.... A potem porzuca, pędzi po swoją zabawkę i znów odwraca się i śle całuska - w uroczy sposób, po swojemu... Łezki same mi lecą i trudno się nie uśmiechnąć. Bezcenne chwile z takim małym smykiem... Czasami ich chyba nie doceniam...

9 lis 2011

Jedzenie feeee

Właśnie przeczytałam ciekawy i wstrząsający artykuł o mamach z anoreksją. To podobno poważny, ba co raz poważniejszy problem wśród dojrzałych mam, czyli takich które decydują się na dziecko w okolicach czterdziestki. Wydaje się, że to choroba nastolatek a tu nie...

Co może wywołać to zaburzenie odżywiania u dojrzałej mamy? Według specjalistów może to być chęć powrotu do ładnej sylwetki - a z wiekiem to bywa trudniejsze - poczucie opuszczenia, strach że praca zawodowa gdzieś ucieka na plan dalszy, że nie będzie powrotu do kariery. Mąż realizuje się jako tata i robi karierę a kobieta siedzi w domu. Zaczyna się czuć źle, nieatrakcyjnie. Każdy z tych powodów może wywołać chorobę dążącej do perfekcji czterdziestolatki, zwłaszcza u kobiety, która ma takie predyspozycje...
Ta modelka, chora na anoreksje,  zdecydowała się wziąć udział w społecznej kampanii  we Włoszech pt."Nie anoreksji". Wstrząsnęła całym światem...  Isabelle Caro nie żyje... 

Bywa, że choroba jest kontrolowana latami, ale w sytuacji gdy spotka się ona z dużym życiowym stresującym wydarzeniem, jakim jest macierzyństwo, poczucie bezpieczeństwa zostaje zaburzone. Choroba może się ujawnić. Co gorsze specjaliści anorektyczkom w tym wieku nie dają już dużych szans na wyzdrowienie... Straszne.

A przecież takie myśli, takie zagubienie odnośnie przyszłości zawodowej, poczucia atrakcyjności, pojawia się bardzo często w nas kobietkach, mamach. Cieszymy się tym, że jesteśmy z dziećmi, poświęcamy im czas, w sumie z własnej woli, ale z drugiej strony jest takie poczucie, że gdzieś, coś, ucieka... To bardzo trudny czas, bywają trudne chwile. To duży sprawdzian  dla kobiecej psychiki, prawda?

4 lis 2011

No, no!

"Ni"czyli nie, to dla niewtajemniczonych:))) i "No, no, no" mówi mr T grożąc mi paluszkiem (zawsze tak jemu pokazuję tłumacząc, że czegoś nie można robić) i tak przez cały dzień! "T zjesz coś?ni!"  - odpowiada mr T. "Idziemy na spacer? ni! Zostaw aparat! no, no, no!" - macha palcem. "Nie rwij tej chusteczki na drobniutkie kawałki, nie wkładaj ich do buzi, nie łykaj! no, no, no!" - krzyczy mr T, podając mi jeden z kawałków (robi przy tym minę mówiącą: fuuuj, weź to ode mnie) i dalej robi swoje! 
Wdrapuje się na sofę i schodzi z niej nie zważając na to, że zaraz wyląduje na głowie! Co właśnie teraz oglądam! Ale urwis! A za minutę gładzi mnie po włosach, tuli i sprzedaje całuska:))) Co nie przeszkadza, żeby za 2 minuty pokrzyczeć  - jak znów czegoś zabronię - popłakać baaaardzo głośno, powiedziałabym nawet czasami histerycznie. I to spojrzenie mówiące: "a może jednak mama się zlituje i zrobi to co ja chcę?". Zawsze próbuje postawić na swoim. Niezłe walki się toczy z takim małym smykiem. Bo w końcu mr T dobrze wie, że kiedyś mamie sie znudzi powtarzanie: zostaw piloty, nie przełączaj, nie przyciskaj! Za setnym razem, może przecież się coś znudzić, nie?:))) Mi tak ale nie mr T :))) Komputer i kanapa zasypane kawałkami chusteczki higienicznej. To cena za pisanie bloga:) W pewnym sensie postawił na swoim :) Średnio to wychowawcze, co?:) Ups. A mr T patrzy na mnie uśmiechając się jakby mówił: no, co? Przecież nie przyciskałem klawiszy komputera! Czymś się zająłem! I pakuje mi się na kolana z miną aniołka :) No, tak, cóż mogę odpowiedzieć:)

I wiecie co? Mam takie wrażenie jakby wstał inny chłopiec, niż ten którego lulałam do snu :) Taki doroślejszy. Inne pomysły, nowe rzeczy mówi, robi.Właśnie przesuwa krzesła i próbuje ze stołu ściągnąć jabłka. Ratuuunku!!! :)))  

Ach, zapomniałam dodać, że dostałam jesienny bukiet od T :))) Muszę go zasuszyć :), choć został już ciut wymiętolony :)))

3 lis 2011

Brummm, wrrrrrrrr, brrrrrrrrrrrrr

Zawsze się zastanawiam: jak to jest,  że dziewczynki to kochają lale a chłopcy autka? Skąd się to bierze? U mr T to jakoś samo przyszło:) nikt autkami go nie katował :) Uwielbia wszelkiego rodzaju pojazdy i książeczki o nich i o zwierzątkach. Siedzimy i czytamy, tzn. czytam wydając dziwne odgłosy: ko ko, muuuu, beeee i tak dalej:)  Uroczo prawda? :))) Mr T jest wtedy wniebowzięty i szczęśliwy. 
BRUMMMMM CZY WRRRRRRR ? :)

Powiem Wam, że to niezłe wyzwanie, bo jak moi Drodzy naśladowalibyście dźwięki wydawane przez ciężarówkę, dźwig czy samochód rozwożący lody, mały samochód, większy i wreszcie ...  - rower??:)))) Wydawałoby się,  że wszystko brzmi tak samo a roweru nie słychać, za bardzo:) Ale jak wytłumaczyć to roczniakowi, który z nadzieją wpatruje się we mnie i przekłada kolejną kartkę wskazując kolejny obrazek :))) Przecież nie mogę go zawieźć:)! Oj  żebyście słyszeli moją radosną twórczość!:) To wrrr, brrrr, brumm :)))

Mr T już całkiem sprawnie opanował poruszanie się w pionie, choć czasami przypomina pijanego zajączka :),  zwłaszcza gdy rozpędzony próbuje łapać równowagę :)))  Dziś, w czasie spaceru, porzucił na kilkadziesiąt minut wózek i zasuwał solo :) Jeju, jaki on już duży:) A gaduła jaka?! Teraz wszystko jest na "nie" :) To chyba ulubione słowo mr T. Ale jest też nowe: "lala" :) He, może po samochodzikach przyjdzie czas na lale! :)  Acha, kończąc wątek osiągnięć syna:) muszę dodać, że numerem jeden wśród pojazdów są te latające! Możecie więc sobie wyobrazić jego szczęście, kiedy przez ostatnie dni non stop w telewizji widzi lądujący samolot:)))

31 paź 2011

Zimowy czas i smuteczkowo

Jestem ciekawa jak znosicie zmianę czasu na zimowy? Jak znoszą to wasze dzieciaki? Wszyscy dookoła trąbili jak to fajnie będzie, bo dłużej pośpimy a ja wcale dłużej nie śpię! Mr T zamiast po 7.00 stoi w łóżeczku - zwarty i gotowy - już po 6.00! No, koszmar! Czekam więc aż mu się się odwidzi :))



Troszkę mi smuteczkowo... Mam bardzo chorego kota... Nie je, nie pije... Non stop u lekarza... Kroplówka.. Leży smutny... Wiem, że dla niektórych zabrzmi to w pewnym sensie banalnie, że to tylko zwierzak... I do tego dużo lat ma... I słyszę dookoła: no tak on już stary... I co z tego...?:( Tyle lat go mam... Jest jak członek rodziny... Boję się tego co może być... Tak fajnie już się robiło. Jak mr T zaczął "tuptać", zaczął bawić się z Makarem... Tak cieszyłam się, że może wychowywać się razem ze zwierzakiem... To naprawdę super sprawa. Jak się tulą, jak mr T go głaszcze, jak rozmawia po swojemu...A tymczasem zwierzak gaśnie w oczach... 


24 paź 2011

Pokolenia

Była chwilowa przerwa w odbiorze ale musiałam działać:) Wieczory miałam wypełnione zdjęciami i wspomnieniami rodzinnymi:) Tak, tak. Wspaniałe doświadczenie. Ale od początku! 

Moja Babcia skończyła 90 lat:) Z tej okazji zorganizowaliśmy dla Niej "imprezę-niespodziankę":) W niedzielne popołudnie, Babcia jak zwykle jechała do kościoła a wylądowała na sali bankietowej:) Była cała rodzina, wszystkie dzieci, wnuki, prawnuki, bliscy znajomi itd. Był obiad, tort, toasty, muzyka, zdjęcia i prezenty:) I właśnie od nas tzn. od dzieci, wnuków i prawnuków, 
Babcia dostała album z zapisaną krótko historią małżeństwa z śp już Dziadkiem Jankiem i z krótkimi opisami każdego z nas. Masa zdjęć starych i nowych, prawie 100 stron zaklejonych, zapisanych. Babcia była oszołomiona! Bardzo, bardzo wzruszona i szczęśliwa. Wszyscy w jednym miejscu, wszyscy dla Niej:)
 
Zgłosiłam się "na ochotnika" do robienia albumu, bo to było super doświadczenie. Przez kilka dni dowiedziałam sie o rodzinie więcej niż przez lata... Takich prawdziwych informacji a nie pobieżnych odpowiedzi na pobieżne pytanie: "co tam słychać?". Dowiedziałam się jak ciocie spotkały wujków:), kuzynki i kuzyni swoje drugie połówki, co jest dla nich ważnego w ich życiu. Fajnie... I dowiedziałam się sporo o Dziadkach... Babcia, mając smutne wspomnienia z czasów wojny itd. rzadko mówiła o tym co było... Zbierałam więc informacje od innych i starłam się to wszystko opisać, tak żeby Babci miło czytało się o tym co było... Żeby wiedziała, ze ta przeszłość jest dla nas ważna, że podziwiamy ich...

Od kiedy jest mr T chyba zaczęłam bardziej doceniać taką rodzinną tradycje. Cieszę się, że dane nam było przeżyć taką 90-tkę:), że "T" mógł na niej być i też będzie miał fotograficzne wspomnienia... Może te wspomnienia pojawią się w kolejnym albumie... :) Teraz wszyscy czekamy na 95-tkę Babci/Prababci :)
Zapomniałam dodać, że mr T już samodzielnie tupta:))) Cudnie przy tym wygląda, bo jak idzie, to jest taki szczęśliwy,tak się tym cieszy, że się rozpędza i kończy się to uroczym - bęc :) albo, przy odrobinie szczęścia, lądowaniem w kogoś ramionach:)  Cieszę się, że byłam przy tych pierwszych krokach:) i już rozumiem dlaczego to jest takie ważne...

14 paź 2011

Było pracowicie

Jeszcze słowo o wakacjach. Chcę napisać, bo były zupełnie inne niż zawsze, niż te do których przywykłam, gdy było nas 2 nie 3...:) Nie było już beztroski, marnowania czasu:) Te wakacje były pełne obowiązków, odpowiedzialności, od której nie można się uwolnić, odłożyć jej "na później", powiedzieć dziecku: " śpij, ja chcę spać", "zajmij się czymś, chcę robić - nic:)". Niestety roczniak nie zrozumie. I pewnie nie tylko roczniak :)))To było ciekawe, nowe doświadczenie.


Najpierw pakowanie... Ojeju, nawet już nie chcę do tego wracać:))) I podróż... Zwykle, jadąc samochodem, przytulałam się do poduchy i odjeżdżałam, ruszałam w swoją podróż do krainy snów. Nie tym razem:) Tym razem zabawiałam mr T, stawałam na rzęsach, by jakoś wysiedział kilkanaście godzin w foteliku. A tak na co dzień nie można było oderwać się od tego co mam na co dzień.


Poranne wstawanie, czas drzemki i wszystko to skoordynować z czasem zwiedzania itd. O tak zwiedzanie! Każdy "wypad" kończył się długim pakowaniem. Wypchana torba, aż trudno było ją zapiąć :) Kilka kilo extra:) Idealne na zwiedzanie.Trzeba pamiętać o termosie z ciepłą wodą, bo herbatka i o zimnej i o obiadku, deserku... Jezu, żeby wszystko zabrać ze sobą. A pieluszki są? A ubranka na zmianę, bo przecież nie raz mr T zasikał wszystko! Raz przebierałam go 4 razy! Szukalismy już nawet specjalnie sklepu z odzieżą dla dzieci, bo do miejsca gdzie mieszkaliśmy było jeszcze daleko a wieczór i chłód był bezlitosny. Jak mr T to robił, nie wiem:)

Poza tym mr T zaczął doceniać swoje nogi :) i to, że fajnie jest poruszać się na nich. Choć nie zapominał też, że przemieszczanie się na czworaka opanował do perfekcji i błyskawicznie pokonuje odległość z punktu A do B.  I nie ważne, że schody, że rogi od stołów, że drzwi zamykają się a palce zostają..

I tak od prozy dnia codziennego uciec trudno i odpocząć też w sumie... Nie odbierzcie tego jako narzekanie, broń Boże! Po prostu ciekawe doświadczenie. Uświadamiające mocniej, bardziej tą sporą odpowiedzialność jaką teraz ponoszę i z której się bardzo cieszę!:))))

10 paź 2011

Niedzielna lekcja


Wyborcza niedziela. Pamiętam, że gdy ja byłam dzieckiem, to w mojej rodzinie był to ważny dzień. Tata tłumaczył mi co się dzieje, co gest wrzucenia kartek do urny znaczy, co w danej chwili Polacy wybierają, zmieniają. To było takie małe święto :) Tak uczyłam się patriotyzmu. To ważna dla mnie wartość. Czasami mam wrażenie, że niektórzy wstydzą się naszego kraju. Zwłaszcza podróże, a tych młodzi ludzie odbywają zdecydowanie więcej niż ja gdy byłam w ich wieku, powodują że widzą te spore różnice cywilizacyjne, kulturowe. Tak, gdzieś indziej jest fajnie:) Ale u nas jest co raz fajniej. Zmieniają się miasta, Warszawa staje się coraz piękniejsza.Naprawdę. Tyle się tu dzieje! Zaczynam doceniać to miasto, mocniej i bardziej. Tak jak zaczynam doceniać nasz kraj. I chciałabym, żeby mr T też to robił, znał historię, znał wartość swojej Ojczyzny, a przez to i swoją. Tak, swoją... Myślę, że to ważny czynnik, który pozwala i pomaga określić własną wartość. Marzy mi się, żeby syn podróżował po świecie, poznawał ludzi, inne realia, ale żeby zawsze chciał tu wracać... I był z tego miejsca dumny... I właśnie...chciał  zawsze decydować o losach swojego kraju. Nie rozumiem argumentów: że to mnie nie obchodzi, nie mam na nic wpływu. I mam nadzieję, że i on tego rozumieć nie będzie. W niedziele mieliśmy z patriotyzmu małą, prywatną lekcje :)    

Taki pomysł wpadł mi do głowy:) A może i Wy macie wasze wyborcze fotki? Może macie ochotę mi je przesłać? Wrzucę je na blog:)))) Będzie mi bardzo miło:)

8 paź 2011

Dziś i jutro

Dziś był zły dzień... 

Skończyło się "coś" wyjątkowego, ważnego co trwało wiele lat...

Dziś był ciężki dzień...

Mr T zalewał się łzami. Dlaczego? Nie wiem. A moja zupka przegrała z daniem Gerbera.  Cóż :(

Co za dzień. Może ten jutro będzie lepszy...

Wybory. Mam nadzieje, że idziecie! Ja na 100% - z mr T! On będzie wrzucał do urny kartki :) Jeszcze jak był w brzuszku głosował razem z mamą :) Uważam, że ważne są takie dni, właśnie gdy są spędzone razem. Wybory to pewnego rodzaju święto, przez które można uczyć patriotyzmu. Dla mnie to ważne, w sensie nauczyć dziecko patriotyzmu:)

Dobrze, że ten dzień już mija...

5 paź 2011

Cudowny baby friendly kraj :)

Wróciliśmy:) Jesteśmy właśnie już po naszej pierwszej, tak dłuuugiej podróży!:) Roczniak - Mr T - przejechał samochodem ponad 4 500 kilometrów! Poznał Europę :) Nie wiem jak on to zniósł, nie wiem jak wytrzymał, ale powiem Wam, że czasami było hardcorowo!


Niech wystarczy jak napiszę, że jednego dnia spędziliśmy w aucie 16h :/  Realia mijały się z tym co planowaliśmy, zwłaszcza w czasie jazdy przez Polskę... :/ Ale dotarliśmy bezpiecznie do celu jakim były okolice miasteczka Castelfiorentino, Toskania... Było cudnie, pięknie... Winnie ;) i niewinnie. 


I wiecie co? Stwierdzam, że Włochy to najbardziej baby friendly kraj jaki znam! Podróż z dzieckiem do Włoch to czysta przyjemność! Włosi mają bzika na punkcie dzieci, jednym słowem je uwielbiają! Zagadują, zabawiają, angażują się gdy widzą, że dziecko potrzebuje pomocy. Fantastycznie! Nie miałam problemów z nudzącym się dzieckiem, bo w parku, w czasie zwiedzania, czy w kolejce w sklepie, mr T zawsze był zabawiany, zagadywany. Bambini i bambini szczebiotały Włoszki, które zachowywały się jak dobre babcie i ciocie:))) Urocze! Powiem Wam, że dzięki tym pozytywnym, miłym ludziom, mr T w taki pozytywny sposób się zmienił. To znaczy nauczył się większej otwartości,nie boi się obcych, nowych sytuacji, miejsc. To duży plus tej podróży. I taka to refleksja przyszła mi do głowy:) To prawda, że podróże kształcą i nie ważne ile ma się lat, czy miesięcy. 
Witajcie więc moi Drodzy:))) Benvenuto :)))

21 wrz 2011

Chwilowa przerwa w odbiorze;)

Troche nas nie ma;)przerwa w odbiorze ale nadrobimy. I obiecuje, wszystko Wam wytlumacze;)za tydzien.Tymczasem sciskam serdecznie i powiem Wam ze tesknie za tym blogowym stukaniem;)Milo mi ze zagladacie do nas i piszecie. Zabraklo mi w tym wpisie polskich literek ale za Chiny Ludowe nie wiem jak w tym komputero-tablecie to uczynic zeby byly, bo nie moj;)pozdrawiam

14 wrz 2011

Rok

Minął rok. Kiedy? Nie mam pojęcia! Jedna świeczka zdmuchnięta, masa życzeń - tak minął nam 13.09.2011 r.  Byłam z mr T sama (nie licząc wspaniałych gości oczywiście!!!!), bo Tata mr T musiał wyjechać... Praca... 

A ja wieczorem, kiedy mr T po dniu pełnym emocji udał się do krainy snów, usiadłam z lampką wina i pomyślałam o tym minionym roku. Wspominałam sobie ten pierwszy krzyk, pierwsze nasze (tzn. mr T i moje) spotkanie, pierwszy buziak, utulenie, ten stres, strach, rodzące się uczucia, których wcześniej nie znałam... Życie wywalone do góry nogami, że już nic nie jest tak jak było... Nawet po drobne zakupy nie można wyjść ot tak beztrosko. Jesteśmy z mr T po prostu nierozłączeni! 

Taki był ten miniony rok. Fantastyczny, taki na który długo czekałam. Chociaż rok ciężki, co tu dużo mówić. Czasami ma się wszystkiego i wszystkich po dziurki w nosie... No cóż, tak jest... Ale tego roku nie zamieniłabym na nic!

Uwielbiam patrzeć jak mr T się zmienia, rozwija. Jak otwierał oczka, długo zapuchnięte po porodzie, jak zaczął przewracać się na boki, łapać stópki, jak uśmiechnął się pierwszy raz, zaśmiał. usiał, zrobił pierwszy krok, zjadł pierwszą marchewkę, powiedział: tata, mama i kilka innych wyrazów, jak naśladuje dźwięk autka, samolotu. Uwielbiam jak gramy piłką, jak rozmawiamy w tylko nam znanym języku. I tak mogłabym wymieniać... :))))  I wiecie, choć dużo jest trudnych chwil, to jak wspominałam ten miniony rok, to myślałam głównie o tych pięknych naszych chwilach. 
I mr T i sobie życzę, by było ich jak najwięcej  :)

11 wrz 2011

Było uroczyście i głośno:)

Ten wrzesień, to zawsze niesie ze sobą dużo ważnych wydarzeń. 11/09 - ta data kojarzy się jednoznacznie, prawda? Ale w naszym rodzinnym życiu będzie kojarzyła się... Mr T został ochrzczony! :) Razem z nim piątka smyków. Specjalna msza tylko dla nich i dla rodzin i żebyście widzieli co tam się działo:)!!! Ksiądz nie słyszał chyba własnych myśli:) a ja nie słyszałam księdza :) Każdy smyk miał coś do powiedzenia, popłakania. Ale z drugiej strony fajnie, że nikt nikogo nie strofował, nie słał gromów wzrokiem :) Totalny luz i zero stresu. Muszę Wam powiedzieć, że mr T spisał się:) Nie było płaczu, gdy po głowie lała się święcona woda a ksiądz nadawał imię, i ogólnie mam wrażenie, że nieźle się bawił :) Pogoda dopisała i czego można więcej chcieć! Później obiad w małym rodzinnym gronie. Mr T zdmuchnął też świeczkę :) 

 
 
Za dwa dni skończy rok i tak świętowaliśmy dwa w jednym :) Fajnie:) Trochę padam po całym dniu pełnym wrażeń, mr T padł już dawno :))) Pozdrawiam.

5 wrz 2011

Forty przewinięte:)

Mały sukces mamy z Bemowa, czyli mój :) A było to tak :)

Forty Bema to mój spacerownik:) i bardzo wyjątkowe miejsce. Wyjątkowe też dla wielu innych rodziców z okolicy. Jest przestrzeń na piknik, ćwiczenia np. jogę, jogging także z wózkiem, fajna trasa na spacer, znajdzie się też cichy kącik pod drzewem, żeby zaszyć się z książką. Jest mega wypasiony plac zabaw, a nawet całkiem czysta toaleta :)  Wszystko pilnowane 24h, więc piknie jest, fajnie! Ale ten familijny teren aż tak familijny nie jest, pomyślałam robiąc kolejne okrążenie wzdłuż fosy. Jak jest ciut zimno, to nie ma gdzie nakarmić dziecka, nie ma też gdzie zmienić pieluszki, przebrać a wiadomo jak to jest z dziećmi. Z tym problemem zgłosiłam się do prze, prze, prze miłej Pani Marty, a dziś już Marty :) z Klubu Mam na Bemowie. Klub współpracuje z Ratuszem więc pomyślałam, że Mamy z Klubu mogłyby szepnąć słówko decydentom. Marta okazała się błyskawicznie działającą osobą, która też ma coś do powiedzenia w Ratuszu. Kilka dni temu dostałam od Niej maila, że w parku, w toalecie będzie przewijak! A o kolejnych zmianach, udogodnieniach rodzicielskich można myśleć, proponować i być może przyszła wiosna będzie jeszcze przyjemniejsza dla mam, tatusiów, dziadków którzy odwiedzają Forty :)

Więc mogę krzyknąć: hurrraaaaa!:) Ot i taki mały sukces :) A jak cieszy!:) 

Wiecie, ta mała sprawa dało mi nie tylko satysfakcję ale  taką jakby nadzieję :)  Warto siąść, coś gdzieś napisać a nie tylko myśleć, że fajnie byłoby gdyby...

2 wrz 2011

Światełko dla Niej

Gorączkowych dni ciąg dalszy. Niestety... Jest 39 i spadek i znów okolice 39... Nieźle się męczy ten mały smyk. Noc była baaarrdzzoo trudna, oby ta była lepsza...Ufff.

Ale w zasadzie siadłam, żeby napisać o Kimś innym. Długo śledziłam blog pewnej wyjątkowej osoby - Pauli. Blog nosił tytuł "Paula i Pan Śmieciuch",  tak nazwała chorobę, z którą żyła... Chora na raka dziewczyna walczyła o życie ze wszystkich sił i pięknie o tej walce pisała. Zbierała pieniądze na kolejne operacje, które miały w tej walce pomóc... Swoją siłą i optymizmem przekonała innych, że warto włączyć się w pomoc, że warto z Nią o Jej życie walczyć. Polska, świat wspierali Ją. A ona walczyła ze  śmieciuchem i pisała. Słowem dawała wiarę innym chorym, a tych zdrowych zawstydzała... W tym i mnie..., że tak nie doceniam tego co  mam... Przypominała, że zdrowie jest naj, naj, naj ważniejsze... Bez niego nic nie ma, po prostu...  Jeju, miała w sobie taką siłę... Właśnie, miała... Już czas przeszły... Zajrzałam na Jej blog, bo miała właśnie kolejną operację... I wszyscy, którzy zaglądaliśmy na Jej stronę, czekaliśmy na nowe, dobre wieści... Z 1.09 jest tylko wpis kogoś z rodziny... I prośba od rodziny (którą Paula powtarzała często nam, czytelnikom) "puścicie światełko w Jej stronę"... Tytuł wpisu: "Od wczoraj wszystko na zawsze jest inaczej"... Jest... Hm... To niesamowite, jak przez blog można się z Kimś związać...

Mam nadzieję, że nauka, jaką dają tacy ludzie jak Paula nie zniknie razem z Nimi, z Nią - z tej ziemskiej rzeczywistości. Paula nie tylko czynami ale i słowami zmieniała, czarowała rzeczywistość. I to przypomniało mi pewien filmik, który chciałabym wam pokazać.

Duża siła słów, prawda? Czasami chyba nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy...Spokojnej nocy...Paula, puszczam  światełko w Twoją stronę...