8 paź 2012

Zmiany, zmiany, zmiany

Dawno nie pisałam. Chyba musiałam trochę odsapnąć, przemyśleć, pomyśleć. Nie uciekać od Świata Mamy ale trochę poukładać i poskładać wszystkie wydarzenia ostatnich miesięcy w jedną całość.

Mr T oficjalnie został "Małym przedszkolakiem", czyli rozpoczął zajęcia w czymś pomiędzy żłobkiem a przedszkolem. Czekaliśmy grzecznie w kolejce aż inne dzieci zrezygnują i dostaliśmy swoją szansę - swoją drogą, to w życiu nie przypuszczałabym że by dostać się  do płatnego "żłobka" też trzeba odstać swoje w kolejce... :/  

Jak było? Ja zdenerwowana. Nie wiedziałam czy mam machać na pożegnanie, całować, tulić czy zostawić bez słowa małego Smyka, który... Pobiegł do sali pełnej dzieci i zabawek i nawet się nie odwrócił! 

Przeczytane książki, przewertowane gazetki i strony internetowe z radami i wskazówkami - co robić, jakimi zasadami się kierować gdy posyłamy dziecko do żłobka - a tymczasem jak człowiek staje przed faktem - głupieje. Zastanawiałam się kto czuje się bardziej bezbronny! Nie chciałam zrobić czegoś co zrazi mr T do wizyt w takich miejscach. Więc gdy maluch poleciał do sali - wyszłam. Czmychnęłam jak uciekinierka. 4 godziny w domu. Siedziałam jak na drożdżach. Masa pytań w głowie: widział jak wychodziłam? płakał? tęskni? Wysprzątałam całe mieszkanie, umyłam łazienkę, zrelaksowałam się dopiero po południu - jak już trzeba było iść po mr T. Dotarło do mnie, że przecież gdyby było bardzo źle ktoś zadzwoniłby żebym zabierała tego rozwrzeszczanego malucha :) Nikt nie dzwonił. Ruszyłam więc po mr T. A on....? Nie chce wracać do domu. I w płacz i histeria, nu, nu, nu i nu, nu, nu. Siłą zabrałam mr T z przedszkola. Szczęśliwa, że płacz jest dopiero teraz, że nie wył przez 4 godziny. Oby mu się nie odmieniło. Ten jeden raz w końcu nic nie znaczy. Kolejne wyzwania przed nami. 

I taka to zmiana, duża zmiana. 


29 sie 2012

Moja torba - moje ja

Jadę na spotkanie. Mr T z tatą w domu. Usiadłam na przystanku. Uciekł autobus-może to dobrze przestanę w końcu pędzić, chwilę posiedzę. Tak po prostu... 

Zaglądam do torebki, bo chyba już nie umiem siedzieć tak po prostu tylko szukam zajęcia, bo przecież w wolnej chwili trzeba działać, na maksa tę wolną chwilę wykorzystać... Zaglądam więc do tej torebki... To podobno wizytówka kobiety. Moja torba jest duża. Dawno tu nie zaglądałam, bo po co brać swoją torbę na plac zabaw, czy do parku? Skoro trzeba targać zabawki, soczki i inne niezbędne rzeczy. Materiał w środku rozpruł się, rzeczy wpadły pod podszewkę. Nurkuję. Wyciągam książeczkę mr T "Przygody Czuczu", Sudocrem, zatyczkę do butelki, mokre chusteczki, autko, które mr T szukał od tygodni... Całe dno torby w okruszkach ulubionych ciasteczek mr T. Gdzieś między tymi rzeczami mój notes, długopis, portfel, mp3 bez słuchawek i książka o kobietach, dla kobiet...

Pomyślałam sobie: jaką jestem teraz kobietą? Kim jestem teraz? Skoro torba, jej zawartość,  mówi o kobiecie bardzo dużo, to co moja torba mówi o mnie? Chaos, mr  T, mr T, mr T...

Przyjechał autobus. Wrzuciłam wszystko do torby, pewnie znów wpadło wszystko za podszewkę...

20 lip 2012

Być sobą

Zastanawiacie się często albo tylko czasami jakie będzie Wasze dziecko? Czy towarzyskie, czy lubiane, czy chętnie będzie bawiło się z dziećmi, czy będzie otwarte w stosunku do innych dzieci, dorosłych? Czyż nie takie dzieci lubimy? Zawsze uśmiechnięte, pozytywne. Widok takiego dziecka jest dużo fajniejszy od takiego, które coś tam samotnie kopie w piaskownicy.

Ile razy słyszę od innych mam : "No, pobaw się z dziećmi!Co tak sam siedzisz". Ba, ja sama tak mówię i zachęcam mr T do zabawy z innymi, do pracy w grupie. Bo to  przecież dla jego dobra, prawda? Poza tym trochę taka presja jest. Sami wchodzimy w role, to dlaczego nie uczyć tego dzieci? Wszędzie przecież zachęca się nas do "bycia" w grupie, do pracy z grupie. W CV to atut numer jeden! Być lubianym - to jest to!  Ekstrawertyków doceniają w piaskownicy i w pracy, czyli przez całą naszą drogę. Introwertyk to brzmi taaak źle! To brzmi jak wada...Prawda?

Być z ludźmi, być lubianym, robić coś nawet kosztem własnego komfortu psychicznego - to ja. Lubianym jest łatwiej. Lepiej powiedzieć "tak" i godzić się z grupą niż iść swoją drogą. Dziś zastanawiam się co znaczy - w tym przypadku - "lepiej. Zawsze myślałam o sobie - ekstrawertyczka. Niech zawsze coś się dzieje, będą ludzie i ja z nimi.

 Pół roku temu - zupełnie przypadkowo - zrobiłam test dotyczący intro i ekstrawertyzmu. Jakie było moje zdziwienie gdy zobaczyłam, że na tej skali "wertyznu" jestem dużo bliżej intro niż ekstra! Jakoś nie chciałam się do tego przyznać sama przed sobą... Kocham ludzi. Ludzie mnie inspirują. Ale zauważyłam, że lubię być też po prostu sama ze sobą, że po wielkim haju towarzyskim muszę sie regenerować. Może to przyszło z czasem, z wiekiem, a może jestem bardziej świadoma siebie, swoich potrzeb... Może to kwestia odwagi, która się pojawiła... 

Niedawno obejrzałam, usłyszałam przemówienie dziewczyny Susan Cain, która napisała książkę o introwertykach, choć nie jest psychologiem a prawnikiem. Bardzo inspirująca mowa. Dlatego też chcę się z Wami nią podzielić. Dała mi dużo do myślenia  -nie jeśli chodzi o mnie ale o dziecko, o mr T. Znów pomyślałam o tym jakie to ważne pozwolić komuś być sobą. I jakie to trudne... Gdzie i jak wyważyć tę granicę?

Nie jest tak, że introwertyk może sobie odpuścić, mieć w nosie ludzi i grupę. Nie. On też musi wykonać pewien wysiłek by współpracować z ludźmi, bo być z ludźmi to bardzo ważne - umieć podzielić się zabawką w piaskownicy, to ważne. Ale musi też mieć chwilę dla siebie.

Samodzielne lepienie, malowanie, przesypywanie piasku, lepienie babek solo - dlaczego nie? Nie być w paczce, która rządzi klasą - dlaczego nie? Nie zgłaszać się na każdej lekcji - dlaczego nie? To nie oznacza, że dziecko nie wie albo jest nieatrakcyjne towarzysko. Obie strony intro i ekstra powinny się po prostu doceniać... Zresztą sami posłuchajcie!



 A pod tym linkiem znajdziecie wersję z polskimi napisami.

http://www.ted.com/talks/lang/pl/susan_cain_the_power_of_introverts.html



14 lip 2012

Podglądacz

"Jak jedziesz baranie!!!" słyszę na placu zabaw. Odwracam się a tu dziewczynka (tak na oko 7 lat)  ściga się z chłopcem - ona na rowerze a on na hulajnodze. Dziewczynka puka się w czoło, "Ja mam pierwszeństwo!" - dodaje - z  bardzo poważną miną. Robią kolejne kółko.

Mr T zabiera mój telefon komórkowy i słyszę: "Cze, acha, neeee, ha ha ha (i tu śmiech, jakby usłyszał po drugiej stronie słuchawki wyśmienity żart), pa". Wybiera kolejny numer i powtórka. Mr T staje przed oknem balkonu., drapie się po głowie, gestykuluje, zaczyna chodzić po mieszkaniu i wciąż rozmawia i zaśmiewa się. Pomyślałam  - Jezu, jakbym wiedziała siebie albo męża w czasie rozmowy przez telefon! Właśnie tak się zachowujemy: on  - zawsze robi coś z włosami i patrzy przez okno, ja chodzę po mieszkaniu - bez celu. 

Mr T jest jak takie nasze lustro - odbijamy się w nim my, nasze zachowania. Patrzyłam na siebie patrząc a niego. Rozbawiło mnie to ale jest też druga strona medalu, prawda? Czy chciałabym żeby powielał wszystkie moje zachowania, które obserwuje gdy jestem wkurzona, zirytowana, bez humoru? Nieeee!!!!!!!!!!! Czy chciałabym by był taki ja ja, jak mąż? Trochę tak a trochę nie. 

Zawsze chcemy, żeby dzieci były doskonalsze od nas, żeby nie popełniały tych samych błędów, żeby było im lepiej niż nam. Pamiętam, że moi rodzice zawsze tego chcieli, chcę teraz i ja a i tak będzie jak mr T chce.  W każdym razie jestem podglądana 24h na dobę :)

Zapomniałam dodać, że mama dziewczynki "od barana" była purpurowa ze wstydu i ze złości chyba. Ale zła to chyba może być tylko na siebie, prawda?

14 cze 2012

Powrót do przeszłości

Przenieśliście się kiedyś do przeszłości? Bo ja w sumie trochę tak... Wiem, wiem, brzmi to kosmicznie i ufologicznie ale tak się ostatnio czułam. 

 Po prawie 20 latach wróciłam do miejsc z mojego dzieciństwa. Do miasta, w którym się urodziłam, na trzepak na którym siedziałam dzień w dzień, pod blok w którym mieszkałam i w okolicach którego grałam w gumę i przed którym stojąc krzyczałam: "Maaaaammmoooooo, maaaammmmooooo! Rzuć mi skakankę i piłkę". I dodam tylko, że nie byłam jedyna :) Pamiętam, że jak już założony został domofon- co kiedyś było rarytasem - staliśmy już nie pod balkonami a pod drzwiami bloku i dzwoniliśmy prosząc rodziców o rzucenie: zabawki, picia, kanapki. A oni mieli DOŚĆ!

Zobaczyłam  znów ulice, które przemierzałam kilka razy dziennie, szkołę, boisko, na którym grałam w "Króla". Minęłam sklep, w którego oknie przesiadywałam oglądając błyskotki i przekomarzałam się z koleżanką, co bym sobie kupiła gdybym miała dużo pieniędzy. Widziałam długą ulicę, która prowadziła do zerówki i pracy mojego taty i była cały czas "z górki". I my razem - córa z tatą - na sankach zjeżdżaliśmy pod sam budynek pracy taty. Szaleństwo!

Byłam wzruszona widząc to wszystko. Dużo się zmieniło i tak niewiele się zmieniło... Niesamowite jest to jakie wszystko małe mi się wydało. A zdjęcia, które zrobiłam w swojej głowie, w głowie małej dziewczynki, utrwaliły te miejsca zupełnie inaczej. Odległości wydawały mi się  dużo większe, budynki taaaakkkiiieee duże. To ciekawe doświadczenie. Pomyślałam o mr T, o tym jak on zapamięta pewnie miejsca, sytuacje. Jak ważne są dobre wspomnienia z dzieciństwa...

Wyjechałam już z tego miasta, choć mam nadzieję, że wrócę tam wkrótce... I znów wracam w myślach do tych rodzinnych stron.  I wiecie co? Wracam do miejsc, nie do tych które zobaczyłam teraz, ale wciąż są one takie jak zapamiętałam je 20 lat temu...   

30 maj 2012

Przyjemności


Wyruszyłam z mr T na spacer. Miało być aktywnie. Piłka, rowerek, plac zabaw. Zwarta i gotowa ruszyłam. Mr T wygodnie siedział na rowerku i podziwiał świat, pokrzykując przy tym "oooo, łooooooł". Taka była reakcja na samochody, psy, dzieci, na wszystko to co mijaliśmy. Szłam trochę jak na ścięcie, bo nie miałam ochoty ganiać za piłką, ani robić babek z piasku. Ale cóż! Siła wyższa! Trzeba iść, dziecko musi być na świeżym powietrzu a poza tym chce - pokazało mi to stojąc w pidżamie, z sandałkami w ręku, pod drzwiami. 

Doszliśmy do parku, na plac zabaw. Piłka, kilka goli strzelonych, potem jakieś buju, buju, zjeżdżalnia, na babki  robione w piaskownicy to mr T tylko popatrzył. Wziął swoją butlę, mnie za rękę i ruszył pod ogrodzenie parku. Stanął i patrzył na auta. Byłam zirytowana. Ja tu organizuje miłe południe! Ma być aktywnie, ma być wśród zielonych drzew a tymczasem stoimy i wdychamy spaliny! Mr T wpadł na kolejny pomysł! Wyszedł z parku - ja wkurzona za nim, ciągnąc rowerek i kopiąc piłkę - i ruszył na przystanek autobusowy. Usiedliśmy na ławce i przez dobre pół godziny oglądaliśmy auta w korku i autobusy. Mr T był przeszczęśliwy! Ja ochłonęłam...

Pomyślałam sobie... Kiedy ja coś takiego zrobiłam? Usiadłam gdzieś i patrzyłam na coś tylko dlatego, że...lubię? Nie pamiętam... Wciąż goni mnie czas, wciąż ja gdzieś gonię... Nie wiem gdzie... Tik, tak, tik, tak... Czas, czas... Trzeba to, tamto i tak w kółko. Pomyślałam: to co, że wdychamy spaliny a zamiast aktywności opychamy się chrupkami kukurydzianymi. Skoro właśnie to może dać najwięcej radości... Pomyślałam sobie, że dlaczego mam na siłę mr T ganiać po tym placu jak właśnie teraz - gdy jest beztroskim dzieckiem - ma czas żeby dostarczać sobie przyjemności... Potem to już tylko będą mu kazali, bo grupa, bo wszyscy, bo tak trzeba... Pewnie, że czasami trzeba ale czasami nie... 

Tak i my dorośli chyba musimy sobie to czasami powiedzieć. Czasami trzeba ale czasami trzeba też odpuścić... Siąść popatrzeć na drzewa, ptaki, posłuchać szumu wiatru, nie robić nic... Zrobić to co sprawia nam przyjemność a nie to co trzeba....

Mr T wstał z ławki, oczy błyszczały, był uśmiechnięty i zadowolony. I ruszył do parku, na plac zabaw. Ja za nim.  

26 maj 2012

Jest taki dzień...

Życzenia dla wszystkich Mam! 

Życzenia, by cierpliwości nigdy nie brakowało, a przebywanie z dzieckiem zawsze cieszyło i dawało dużo energii! Żebyście drogie Mamy nie zapominały o sobie, bo być Mamą nie oznacza - poświęcać się. Szczęśliwa Mama to też Mama spełniona zawodowo, osobiście.

Między dziecięcymi uściskami, przytulankami pomyślcie dziś o sobie, podarujcie sobie kilka chwil... 

Pozdrawiam!

21 maj 2012

Droga do...

Czytam właśnie bardzo ciekawą książkę "Droga 66" Doroty Warakomskiej. 

Autorka wyruszyła w podróż tą legendarną drogą po Stanach Zjednoczonych. Niby zwykła droga, po prostu już stara i bardzo długa, ciągnie się przez całe Stany.  Kiedyś była najważniejsza, dziś obok niej przechodzi autostrada i droga popadła w zapomnienie... A razem z nią ludzie, którzy przy drodze mieszkali, którzy " żyli z tej drogi". Niektórzy na drodze, przy drodze, zostali inni uciekli szukać lepszego życia. 

Dziś "66" chyba znów ma dobrą passe. Znów zachwyca turystów, znów "daje chleb" przydrożnym mieszkańcom. Nadaje sens ich życiu. Ta droga jest taka, jakie jest życie... Taka, jaki świat jest.... Coś jest modne, wspaniałe, unikalne, ma wielu przyjaciół, zwolenników a z czasem moda mija... Upływający czas działa na niekorzyść. Trudno wrócić do tego co było. Nieśmiało można liczyć na tych, którzy zostali jeszcze przy drodze...

To książka niby o drodze a tak naprawdę o życiu. Kto nie zadaje sobie pytania o swoją drogę? Czy jest właściwa, czy trzeba z niej zboczyć a może obok niej przechodzi już autostrada a my tkwimy w ślepej uliczce? Chyba każdy szuka swojej drogi, prawda? Tylko czy każdy umie narysować jej mapę...? 

Takie okoliczności jak narodziny dziecka dużo zmieniają. Nagle wyrwane jesteśmy z biegu, z pracy, z życia jakie było. Wyrwane z pewnej drogi. Zaczyna się jakaś nowa, w nieznane, z niezwykłym małym przewodnikiem.  Droga kręta, trudna, pełna niespodzianek ale też jedna z piękniejszych dróg, fascynująca podróż. Dla mnie najlepsza!

Wiecie co mnie zaskoczyło?Jak bardzo trudno wrócić na"tamtą" trasę... Często zadaje sobie pytanie czy chcę jechać dalej tą samą trasą co kiedyś, tą samą prędkością. Szukam nowych opcji, są nawet pomysły jakie inne miejsca na mapie życia warto zwiedzić. Brakuje może odwagi. Determinacji a może dobrej mapy i GPS-a.  

Autorka książki nie kierowała się znakami, ale wskazówkami "przydrożnych" mieszkańców drogi "66".. Słuchała opowieści zwyczajnych - niezwyczajnych ludzi, o ich wyborach, losie, który płatał figle. A oni czerpali siłę i inspiracje właśnie z "66". 

Droga, która jest nasza, którą obieramy musi inspirować, prawda? Żeby życie było jakieś, żeby nie mijało o tak, po prostu, to musi inspirować, dawać siłę. Wtedy się jest po prostu spełnionym: rodzicem, pracownikiem, kobietą, mężczyzną...  Tak niewiele a tak dużo. 

Polecam książkę. Sama historia drogi 66 jest niesamowita a historie ludzi... Wspaniałe! Może właśnie historie ludzi z okolic "66" dadzą Wam jakieś wskazówki...

17 maj 2012

Zmiany, zmiany, zmiany


Czas na małe zmiany. „Świat mamy” zmienia się. Rok temu zaczynałam pisać po prostu… O tej wielkiej zmianie w moim życiu – jaką jest, jaką było pojawienie się mr T i o tym jak daję/nie daję sobie rady z codziennością, opieką nad dzieckiem. 

Teraz dojrzałam do tego, żeby pisać o  innym świecie mamy… Jakim?  Nie tylko o kaszkach, ząbkach, pieluszkach - chociaż od tego nie da się uciec ale świat mamy - to także powracające często (a z czasem coraz częściej) myśli o tym  - kim teraz jesteś mamo, jaka teraz jesteś? Czasami wydaje mi się, że zapominamy o tym, że jesteśmy nie tylko mamami ale wciąż kobietami, że mamy wciąż potencjał, że mamy siłę do działania. 

Czy umiesz wrócić do zajęć, które były „przed”, czy masz siłę by działać. Chciałabym żebyście mogły znaleźć w „Świecie mamy” inspiracje do działania, słowa które zmotywują a może po prostu dadzą do myślenia i zmieniania się i swojego świata, żeby był lepszy już nie tylko dla Ciebie ale także dla Twojej Rodziny.     

10 maj 2012

Duma

Duma z dziecka to wspaniałe uczucie, które towarzyszy mi w sumie .... każdego dnia :) Jak tylko spojrzę na tego małego brzdąca :),  jak sam znajdzie sposób na pokonanie jakiejś przeszkody,  jak sam zje śniadanie i twarożek ma nawet w nosie, jak powie nowe słowo, jak zagra na bębnach i tak mogłabym wymieniać i wymieniać.... Jak spojrzy się i uśmiechnie, jak zapłacze. Jestem dumna, że On jest! 

Tak mi to wszystko przyszło, do głowy, bo dziś byłam taaaakkkaaa dumna, gdy mr T wspinał się na wysokie drabinki, wchodził na jakieś przeszkody na placu zabaw, śpiewał sobie chodząc po chwiejących się stopniach i nie zrażał się tym, że a to nóżka się ześlizgnęła i wpadła w szczelinę, a to zjazd ze zjeżdżalni skończył się nurkowaniem w piachu. Był bardzo zadowolony z siebie a mnie rozpierała duma, że jest taki odważny i samodzielny, że chce próbować tego co nowe. Pewnie, teraz nie jedna mama uśmiechnie się pod nosem i powie: "jak syn podrośnie, to już nie będzie cię tak cieszyło próbowanie nowego:)" Pewnie tak! Ale dziś cieszyło, bardzo tak! 

A wiecie co cieszy najbardziej? Jak widzę jego minę - jaki on z siebie jest dumny :) Bezcenne!




22 kwi 2012

Wiosna i "Ta, ta!"

Taki, w sumie pierwszy wiosenny, weekend już niestety za nami! 20 stopni, słońce, zieleń, pierwsze kwiatuchy - cóż można więcej chcieć? Chyba tylko jednego: więcej takich dni! 


Mr T szalał: w lesie, a dokładnie w Kampinoskim Parku Narodowym - polecamy - i w miejskiej dżungli :), w której (zwłaszcza w okolicach Starówki) można się poczuć jak na surwiwalu.  Tłok, tłok, tłok - nie polecamy. 

Ale wracając do tych miłych rzeczy, to mr T był tak zachwycony, tym że można już wyjść na dwór bez czapy, bez grubej kurtki, która krępuje ruchy, że można szaleć na kocu, trawie :), że uśmiech nie schodził mu z twarzy. Co więcej!? Zapomniał nawet o obiadku - a to za często się nie zdarza:))))) Każda pozycja w dziennym menu to rzecz absolutnie święta:) A jak przechodziliśmy przez ulicę, to chyba właśnie z tego szczęścia, machał wszystkim kierowcom stojącym na czerwonym świetle. Oni uprzejmie odmachiwali :) a to wszystko skończyło się tym, że czerwone światło zastało nas stojących na środku przejścia... Ja w stresie a mr T? Czule przesyłał dalej buziaki i  machał powtarzając: ta, ta :)  - bo "p" jakoś jeszcze nie wychodzi :) 

Maksimum dotlenienia, zmęczenia i Urwis padł... Uffff :) Kolejny atut wiosny :) Miłego wieczoru!

14 kwi 2012

Sen z zasadami

Lubię jak wyrównuje oddech, jak powoli wkracza do świata snu. I to słychać, umiem rozpoznać ten moment... Oddech się wydłuża, jest spokojny, tylko coś słodko sobie mruczy... Lubię gdy tak mr T zasypia...:) Wygląda jak aniołek, jest tak błogo, spokojnie, jest taki niewinny... Do czasu... :) 

W nocy budzi się - niestety tak ma od półtora roku. Wciąż zastanawiam się kiedy będzie taka noc, że położę się i po prostu pośpię - bez wstawania kilka razy, bez wiszenia na łóżeczku, bez nocnej irytacji... Chociaż skłamię jeśli powiem Wam, że nie rozczula mnie widok mr T, który wyrwany czymś ze snu: siada albo staje przy barierkach łóżeczka, totalnie zaspany, usteczka w podkówkę, włos rozwichrzony, miś pod pachą... I buuuuu!!!! Aż łezka się kręci na widok takiej pierdoły małej :) I tu muszę szybko dodać: która jest oczywiście bardzo cwana i wie, że mama chce pospać i po "entym" nocnym wstaniu, weźmie Jegomościa do łóżka i ten będzie spał w tym większym łóżku. A o to przecież chodzi!!! :) 

Jakoś tak jest, że w tym większym mr T śpi jak suseł, nawet nie mruknie. I tak, przez zmęczenie, książkowe zasady idą w odstawkę, na jutro, na później, na potem.... Tylko co z tego będzie? Dobrej nocy:)

4 kwi 2012

Smaczne i zdrowe łożysko :/

Szok! Tak muszę zacząć ten wpis. 

Właśnie przeczytałam w internecie artykuł o tym, że wśród mam jest moda na zjadanie swojego łożyska... No przyznam, że zrobiło mi się trochę niedobrze. Są mamy, które mielą łożysko z owocami - robią taki koktajl... Są mamy, które zamawiają specjalną usługę i ktoś po porodzie łożysko zabiera, suszy, mieli i robi tabletki

. Są mamy, które po porodzie domowym, mrożą swoje  łożyska... A nijaki dr Łuczaj  w jedm z wywiadów przyznał, że jadł tatar z łożyska swojej żony... Chyba już starczy, co? 

Pewnie pytacie po co? Mamy zapewniają, że oprócz dostarczania cennych składników odżywczych, które są bardzo potrzebne po ciąży i po porodzie. Łożysko może wspomóc laktację, zmniejszyć przygnębienie popołogowe a nawet całkowicie zapobiec wystąpieniu depresji poporodowej. Taka tabletka zrobiona z łożyska przyspiesza obkurczanie macicy, reguluje poziom hormonów, zmniejsza uczucie zmęczenia...To są opinie mam, bo naukowych dowodów na to wszystko - brak. 

A teraz trochę naukowej teorii ale nie o człowieku a o zwierzętach...
Placentofagia czyli zjadania łożyska, to zjawisko występujące u zwierząt. U nich ten akt ma poprawić więź między samicą a młodymi i zapobiega występowaniu agresji względem potomstwa...  Ale u ludzi to tak nie działa, nie ma na to dowodów...

Ale moda jest, na razie w Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii ale może i w Polsce... tylko jeszcze o tym jest cicho... 

Powtórzę: szok! Jakoś nie potrafię na tę nowinkę spojrzeć pozytywnie i ze zrozumieniem... 

27 mar 2012

Jedno z ważniejszych pytań jakie słyszałam: "A to to?"

"A to to?" - takie oto pytanie słyszymy kilkadziesiąt a może set :) razy dziennie! Ale jakie to urocze, jak ja na to czekałam:) Mój dialog  z mr T wygląda mniej więcej tak:
(mr T) "A to to?" więc ja na to"  "To jest kotek: miauuu" i nagle paluszek wędruje na inny rysunek i słyszę "A to to?" "To jest pies: hauuu" I tu zwykle mr T jest bardzo zaangażowany i pokazuje jak według niego wygląda psia mowa i dodaje też element zadyszanego psiaka :))) Ale to tylko moment spokoju, za chwilę zgadnijcie co słyszę:)? "A to to?" Więc znów odpowiadam " To jest ciuchcia- ciuch, ciuch". Oj tak! Ciuchcia zdecydowanie jest na fali - i bajka Tuwima "Lokomotywa" i ciuchciastyczna bajka na Mini Mini - chyba "Stacyjkowo"  - a także metro, tramwaje i wszystkie ciuchcie jakie się tylko pojawią w zasięgu wzroku mr T:) 

Z innych, nowych umiejętności, to muszę się Wam pochwalić, że mr T sam je! A my potem wszystko dookoła sami sprzątamy :) Trzeba przyznać, że chłopak ma zacięcie. Czasami jego twarz znika gdzieś pod serkiem, nie widać dziurek nosa, tylko niebieskie oczy się śmieją:) Ale ile daje szczęścia ta samodzielność!:) Żeby nie było tak słodko i wesoło, mr T też pokazuje różki. Oj zaznacza swój charakterek: uparciuszka i nerwuska - niech tylko coś pójdzie nie po jego myśli... Powiem Wam, że ta "walka" z dzieckiem i bycie stanowczym, to naprawdę trudna rzecz. Zwłaszcza jak ta sprzeczność interesów naszych i mr T pojawia się np. w sklepie. No ale nikt nie mówił, że będzie łatwo:)

A! I muszę się Wam pochwalić dziełem mojego męża! Taram!!!! Samodzielnie zrobiony żyrandol - balon z misiami.

Od Taty dla mr T :)
Kilka razy dziennie mr T czule żegna się z misiami :)

Tak, tak zrobił to sam dla swojego mr T :)))) A mr T stoi teraz i macha do swoich misiów, które wyruszyły w podróż pod sufit :) Pełen zaangażowania powtarza "pa pa pa" :)

Więc i ja mówię Wam dziś: paaaaaaaaaaaaaa :)))))))))))

19 mar 2012

Solidarność męska

Mam w domu chyba jakiś męski spisek :))) Właśnie odczuwam co to znaczy męska solidarność. Mr T i jego tata są ze sobą jak papużki nierozłączki. Serio! 

Mr T nie jest w stanie wyjść na spacer bez taty, zjeść bez taty, umyć się bez taty, iść spać bez taty! A i zapomniałam dodać, że słowo "tata" jest słowem najczęściej wypowiadanym w naszym domu, nie przesadzę jak dodam, że dziennie tak ze sto razy  pada ono z ust mr T. Szok! :) Tata choć z trudem ukrywa zachwyt, że taka solidna jest ta męska solidarność, to czasami ma dość, bo bez mr T u boku też nic zrobić nie może. I tak zastanawiam się z czego to wynika? 

Czy to jakiś etap identyfikacji syna z płcią męską? Czy taki stęskniony był i jak ma tatę teraz dla siebie to czerpie na maksa. Ale to trwa ju z czwarty tydzień!  Nie wiem nie mam pojęcia, więc może Wy macie jakiś pomysł? Może też u Was w domach się tak działo? Zwykle to za mamami płaczą dzieci a tu? Chyba nie powinnam się czuć winna, co?:)

11 mar 2012

Czy to już czas? Kiedy jest odpowiedni czas?

Ostatnio dużo zastanawiam się nad tym czy można być spełnioną, szczęśliwą mamą - która daje siebie i od siebie maksymalnie dużo i ile tylko się da swojemu dziecku, rodzinie - i jednocześnie czy da się być szczęśliwą kobietą, która spełnia się zawodowo, jednym słowem, która realizuję się? Czy powinno się odpuścić z ambicjami i planami, kiedy dziecko jest małe a działać zawodowo jak już będzie miało 5 lat i więcej? Czy w ogóle jest na to dobry czas? Czy da się poczuć, wiedzieć, że to jest już dobry czas? Stwierdzam, coś co miliony kobiet stwierdziły już dawno:) - że to wszystko jest bardzo, bardzo trudne. 

Nie da się wyzbyć wyrzutów sumienia, bo chyba zawsze będziemy miały poczucie, że można dać dziecku więcej. Że można być z nim w bawialni, że można uczyć je kolorów a nie siedzieć w pracy, na kolejnym spotkaniu... Ale z drugiej strony dziecko dorasta, nagle potrzebuje nas coraz mniej i mniej... A my wtedy zostajemy... Z poczuciem poświęcenia ale bez tego czegoś dla siebie... Hmmm.... 

Jak widać ten tekst składa się z samych znaków zapytania? One też siedzą w Waszych głowach, czy raczej nie macie z tym problemu?

7 mar 2012

Come back :)

Trochę mnie tu nie było, mała przerwa w odbiorze. Trochę się działo. Na chwilę zamieniłam świat mamy, nasze 4 ściany, na trochę inny też kobiecy świat... To świat, w którym poznałam wspaniałe mamy, które starają się łączyć swoją pasję i pracę z wychowaniem dzieci. Poznałam świat kobiet bardzo zdeterminowanych, które znają swój życiowy cel, a przynajmniej obranego kursu starają się trzymać. Przeżyłam niezwykłą przygodę a mr T stał się chyba ciut bardziej samodzielny. Spędził trochę czasu tylko z tatą i mam wrażenie, że odpoczął ode mnie. Chyba oboje złapaliśmy dystans. Ba, nawet mr T zaczął mówić: mama :)), bo o tej pory było głównie: tata, tata :) Miło było wracać do domu i wiedzieć, że mały smyk biegnie, wita, czeka :) 
Fajnie jest wrócić do Was :)

20 lut 2012

"Chyba po to żyjemy by to przeżyć..."

W listopadzie Dagmara Kaczmarek-Szałkow (dziennikarka TVN24) opowiadała nam o tym jak czeka, jak przygotowuje się z mężem na przyjścia na świat Tosi...

A teraz kilka słów o tym jaka jest Tosia :)? Jak zmieniło się życie i jak to jest być mamą :)? Zapraszam!

 Świat mamy: Twoja pierwsza myśl, kiedy już Ją - ten SKARB - zobaczyłaś?:) 
Dagmara i Tosia  :)
Dagmara Kaczmarek - Szałkow:  Jakie ma piękne, wielkie i bystre oczy! Płakałam ze szczęścia i powtarzałam: "w końcu jesteś z nami!". Mój mąż uchwycił na zdjęciu moment, kiedy położna podaje mi córeczkę i pierwszy raz spotykają nam się spojrzenia...jest kosmiczne, tyle emocji...

Świat mamy: Oj to niezwykła pamiątka! I zawieźli Was na salę i… Nagle wszyscy zajmują się sobą, innymi a Ty zostałaś sama… I….? Bo ja pamiętam, że nie czułam strachu ale patrzyłam na to maleństwo i bałam się podnieść, żeby nie zrobić krzywdy, bałam się przebrać pieluchę… No, taki mały koszmar! Lekcje ze szkoły rodzenia nagle gdzieś umknęły 
Dagmara Kaczmarek-Szałkow: Urodziłam wieczorem...Pierwsza noc...Mąż pisał do mnie ciągle smsy: "co robicie? co robi mała?" ;-) a ona ssała pierś i ciągle na mnie patrzyła tymi swoimi wielkimi granatowymi oczami...To był inny wymiar...Przez cała noc nawet nie pomyślałam o zmianie pieluchy ;-) Dopiero rano się ocknęłam...Minęła noc - trzeba by zmienić dziecku pieluchę! Ale jak? Nigdy wcześniej tego nie robiłam! Nikogo nie było obok, więc myślę, no cóż, muszę po prostu zmienić tę pieluchę. Trwało to pewnie z pół godziny, ale się udało! Pierwsza zmiana ubranka - przebieraliśmy ją we dwójkę z mężem, każdy jedną rączkę, nóżkę...Nie było łatwo, uznaliśmy, że te ubranka dla noworodków są niepraktyczne i nieprzystosowane!

Świat mamy:  Oj tak, to prawda! :) Dziś człowiek robi to wszystko z zamkniętymi oczami a te pierwsze dni to jakiś kosmos! :)))A w szpitalu, jak? Była pomoc w sensie w karmieniu, pokazywaniu co i jak? Czy instynktowne działanie? W wielu szpitalach ta opieka poporodowa, to duży problem. A człowiek zastanawia się nad każdą krostką, zamkniętym oczkiem itp. Była gotowość lekarzy do pomocy, do odp na każde pytanie? 
Dagmara Kaczmarek-Szałkow: Szpital - Karowa. Wspaniale. Trafiliśmy na cudowną położną - Sylwię. Była z nami przez cały poród i dwie godziny po porodzie. Dopingowała niesamowicie i wszystko pokazała. Karmiłam córeczkę, kiedy tylko znalazła się na moim brzuchu. Odwiedzała mnie także na sali poporodowej, mogłam o wszystko pytać i otrzymywałam pomoc. Dodam jeszcze, że według mnie najważniejsza podczas całego pobytu w szpitalu, porodu jest obecność męża. Dla tatusia to tez wielkie przeżycie, dla rodzącej kobiety najlepsze wsparcie. Tylko kochający mężczyzna wie, jak do nas trafić, gdy zwijamy się z bólu, mówimy, ze już nie damy rady i generalnie ...odchodzimy od zmysłów. On jest tym, który stoi na ziemi i zrobi dla nas wtedy absolutnie wszystko. A potrzeb jest wiele. Mój mąż był cały czas ze mną i wiem, że było mi to bardzo potrzebne. Są momenty, kiedy poza bólem pojawia sie strach, trzeba podejmować decyzje...Warto nie być w tym samej. Wartością jest też to, ze mężczyzna zobaczy, na własne oczy, wysiłek kobiety podczas porodu. 
  
Świat mamy:  Jak to przeczyta, to dopiero będzie dumny i szczęśliwy! :) Pierwsza noc w domu była przespana czy mąż, tata czuwał przy łóżeczku? :))) Ja pamiętam że byłam tak nakręcona, taka adrenalina we mnie była, że kilka nocy spać nie mogłam ale pierwszą noc w domu  - przespałam :))) Dziecko nie płakało a mąż czuwał, to on nie mógł spać:))) 
 Dagmara Kaczmarek-Szałkow: Wróciliśmy do domu 23 grudnia wieczorem...Na choince paliły się lampki...Za każdym razem, jak o tym myślę, mam łzy w oczach...Usiedliśmy z małą pod choinką...Ja znowu płakałam ;-) i mówiłam do niej, że jest naszym najpiękniejszym prezentem...w nocy...rozmawialiśmy z mężem o tym, co przeżywamy...Córeczka pięknie przespała pierwszą noc w domu, i my mogliśmy odespać, ale zrywaliśmy się na równe nogi przy każdym najmniejszym kwilnięciu....Chaos zaczął się od rana ;-) Karmienie, pieluchy, przebieranie, wszędzie bałagan...Gdyby nie karmił mnie mąż, ja nic bym nie jadła. Nie miałam czasu!

Świat mamy: :))) Oj tak! A jak pierwsze wyjście, spacery, wizyta u lekarza?  Dla mnie było niesamowite to, że niby banalne czynności były niezłym wyzwaniem Zdążyłam ubrać mr T a tu kupa, a tu wycie, bo gorąco i jak wyszłam już - to miałam dość:)))))
Dagmara Kaczmarek-Szałkow: Uuuu pierwszy spacer - to było wyzwanie! Byłam cała spocona! Pchałam wózek i jednocześnie cały czas poprawiałam kocyk, żeby była dobrze przykryta ;-) Oczywiście nie zatrzymując wózka, żeby się nie obudziła ;-) A wyjście ze szpitala...? Dzidzia cała ubrana w pięć warstw, bo to zima...i ryk! nie możemy wyjść, trzeba ją rozebrać nakarmić...I dopiero cała procedura wyjścia - od nowa... Najpierw ubrać siebie czy dziecko? Ile pieluch, ubranek na zmianę wziąć? Jak przenieść z samochodu: dziecko w foteliku, wózek, torbę malej, własną torebkę...Kto wychodzi pierwszy, kto zamyka mieszkanie? Jedna wielka logistyka!

Ku naszemu zaskoczeniu wielkim sukcesem była za to pierwsza kąpiel! Tosi od razu się spodobało polewanie wodą, zero płaczu i tak już zostało.  Kąpie tata ;-)

Świat mamy Potem jak się to wspomina to wszystko, to jest tyle śmiechu, prawda? :) Właśnie, a teraz? Z każdym dniem jest łatwiej, czy każdy dzień to niespodzianki i nowe trudy? Kolki, płacz bez powodu, pokarm itd. 
Dagmara Kaczmarek-Szałkow: Pierwszy kryzys, to pierwszy ból brzuszka...Płacz,płacz,płacz, nie wiadomo co robić, co się dzieje, stres, zmęczenie i bezradność, telefony do mamy, sąsiadki, koleżanek...Ciężko...pewnie zjadłam coś czego maleńka nie mogła strawić...Pomocny okazał się spacer...Choć mocno padał śnieg....Ulga gdy w końcu zasnęła i następnego dnia było już lepiej ;-) Każdy dzień jest inny. już wiem, że lepiej nic nie planować ;-) bo pewnie się nie uda ;-)

Świat mamy :) Dokładnie!!! Jakie myśli krążą w głowie świeżo upieczonej mamy?
Dagmara Kaczmarek-Szałkow Jak teraz będzie wyglądało nasze życie? Kiedy się wyśpię? A jak to będzie, jak przyjdzie czas powrotu do pracy... ? Rozłąka z małą - na razie niewyobrażalne. Co teraz jest Tosi potrzebne, czy dobrze realizuję jej potrzeby? Ale także myśli o tym, co mogę a czego nie moge jeść skoro karmię piersią? Myśli o wielkiej odpowiedzialności, o nowym sensie życia, o nowej ja...

Świat mamy: Hmm.... Tak... Wszystko się zmienia... Ja kiedyś nie mogłam uwierzyć, że dziecko może tak zmieniać rodziców... A jednak to prawda.Totalne przewartościowanie życia. Co zmieniło się w myśleniu „mamy w ciąży” a” mamy, która już patrzy na małego Ktosia” ? 
Dagmara Kaczmarek-Szałkow Wszystko! Już prawie nie pamiętam, jak to jest być w ciąży ;-) Nagle stało się to takie odległe...Teraz jest inna rzeczywistość. Mamy dziecko, nasza nową małą rodzinę i wszystko jest temu podporządkowane, mała istotka weryfikuje wszystkie nasze plany ;-) W ciąży nie czułam się jeszcze mamą... Poczułam się dopiero, gdy wzięłam córeczkę na ręce i powiedziałam "jest mamusia" gdy płakała...Teraz zawsze tak do niej mówię, gdy się denerwuje ... i działa! 

Świat mamy: Jesteś człowiekiem newsów Brakuje ich? Brakuje tego ze co raz mniej czasu na TV, gazetę, na śledzenie tego co na świecie w polityce? 
Dagmara Kaczmarek-Szałkow: Tu nic się nie zmieniło...Od rana do wieczora u nas w domu leci tvn24. Karmienie w trakcie Faktów...nie potrafię się oderwać od newsów. Śledzę wszystko, co się dzieje. Komentarzy i dodatkowych informacji dostarcza mi mąż, który także pracuje w mediach. Na czytanie prasy faktycznie jest mniej czasu. Kiedy mała w końcu zaśnie, trzeba podgonić domowe sprawy. Jednak mam nadzieję, że jeszcze za kilka tygodni, przy jeszcze lepszej logistyce ;-) będzie i czas na gazety i książki. Choć na te o rozwoju dzieci znajduję czas ;-) 
  
Świat mamy: Myślisz już o tym co za kilka miesięcy, że praca, że opiekunka, albo żłobek, że ja to wszystko pogodzić, co robić?
Dagmara Kaczmarek-Szałkow: Z wielką przyjemnością wrócę do pracy, którą uwielbiam! Jednak myśl o żłobku, opiekunce ... na razie mnie odstrasza. Nie potrafię sobie jeszcze dziś wyobrazić tej rozłąki z dzieckiem...Trudny temat...Ale mam jeszcze chwilę na to...

Świat mamy: Na koniec pytanie, na które odpowiedź sprawia mi dużą trudność: jak to jest być mamą?:)
Dagmara Kaczmarek-Szałkow:Cudownie! Są trudy, ograniczenia, poświęcenie...Ale chyba po to żyjemy, by to przeżyć! Dla mnie to nowy i najwłaściwszy sens życia. Stuprocentowa kobieta? To chyba dopiero mama. 

 Świat mamy: Dziękuje.

15 lut 2012

Bez reakcji

Ale napadało śniegu! Hurrraaa!!!! :) 

Mr T chyba ciut mniej ode mnie zadowolony, bo śnieg który mi sięga do kostek jemu sięga do ud :) A muszę dodać, że mamy teraz etap: chcę chodzi i chodzić - więc wózek poszedł w kąt. Narazie :) Sanki też po kilku minutach się nudzą, bo po co siedzieć jak można iść? Upadki na twarz były więc co kilka minut. Śnieg w ustach- chyba smakował :), buzia biała - ale co najważniejsze uśmiechnięta :) 

Muszę Wam się pochwalić - byliśmy z mr T w teatrze:) Tak, tak! Teatr Małego Widza,   na warszawskiej  Starówce - wspaniała rzecz! Byliśmy na przedstawieniu "Rozplątanie tęczy" - właśnue dla takich małych 1,5 rocznych smyków jak mr T. Jedna aktorka, spokojna muzyka, dziecięce dźwięki i odgłosy, biel i pojawiające się piękne (tęczowe) kolory w trakcie przedstawienia. Bajeczne. 

Są zapalone światła, rodzice siedzą z dziećmi. Nikomu nie przeszkadza płacz, dzieci mogę reagować jak chcą ale jest jedna zasada: dzieci nie wchodzą na umowną scenę. Dopiero gdy aktor o to poprosi. Ale była jedna dziewczynka, która biegała najpierw przed "sceną" i przez to inne dzieci nie widziały nic, a potem zaczęła pakować sie na "scenę". Aktorka cierpliwie ściagała dziecko i oddawała mamie... A mama? Nic! Zero reakcji... Dziecko schodzilo z kolan i znów to samo... Aktorka wlewala do szklanych dużych naczyń kolorową wodę ucząc dzieci co oznacza odgłos: bul bul czy plum plum. Ta sama urocza dziewczynka podeszła do największego naczynia i po prostu je wywaliła :/ Mama sie nawet nie ruszyła! Naczynie poleciało, roztrzaskał się... Całe szczęscie że kawałki szkła nikomu nie zrobiły krzywdy... 

I tak dziecko popsuło wszystkim zabawę... Jedno dziecko sterroryzowało kilkanaścioro dzieci i rodziców...Czy to efekt bezstresowego wychowania? Czy mamy, której się nie chce reagować... 

Wiele dzieci, w tym i mr T, wyrywało się na scenę, kiedy już oswoiły się z miejscem. Ale rodzice tłumaczyli, że nie można, ze zasłaniają innym dzieciom... To też była ważna nauka i doświadczenie...

Co robić w takiej sytuacji? Zwracać uwagę mamie? Ja nie cierpię tego... Bo każdy powinien wychowywać dziecko jak chce... Ale z drugiej strony... To dziecko zniszczyło zabawę innym... :(

Teatr zaprosił nas na kolejny spektakl... Zachowali się bardzo w porządku, choć to nie była ich wina... Najsmutniejsze było to, że mama dziewczynki jakby nie miała żadnej refleksji :((( 

6 lut 2012

Rodzinka z kolcami


Dziś o trochę innym świecie mamy :) ale tak bardzo podobnym do tego, który znacie drogie mamy... Przeczytajcie a zobaczycie. Poznajcie jeżową mamę Leelę a przede wszystkim niesamowitą osobę Ulę Kalatę, która o jeżowej rodzinie wie bardzo dużo i z niesamowitą pasją o jeżach potrafi opowiadać! 

fot. U.Kalata

Świat mamy: Skąd jeże w Twoim życiu? Jak to się stało, że masz taką jeżową rodzinkę? :)

fot.U.Kalata
Ula Kalata: Jeże w moim życiu? Z allegro! Trywialnie to brzmi, ale na allegro jest wszystko. Zobaczyłam kiedyś filmik z jeżem o białych kolcach, który wkładał sobie rolkę papieru toaletowego na łepek i latał tak po dywanie i tak się zakochałam w jeżach. Wtedy jeszcze nie było tych jeży w Polsce. Ale któregoś razu sprawdziłam na allegro i był! Jeden! Niedaleko mnie mieszkający. Cena zawrotna!!! Ale żeby spełnić marzenia warto się wykosztować :) I tak Stewie trafił w moje ręce.

Stewie wpadł w fazę gryzienia, a na wszystkich mądrych stronach hodowców, forach pisano, że jeże nie gryzą, albo że to bardzo rzadkie. A mój jeż regularnie mnie kąsał przy każdym wzięciu na ręce. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że to przejdzie, że to pewnie przez wyrastające kolce, które strasznie drażnią skórę jeżowi, a także że to pewien etap poznawczy w życiu jeża. Więc kupiłam mu dziewczynę Leelę:) I? I jak ręką odjął! Stewie się uspokoił (bo akurat tak się złożyło, że kolce mu już wyrosły i obeznał się z moim zapachem:)).

Odczekaliśmy jakiś czas, by Leelka stała się dojrzałą panną i spróbowaliśmy ich połączyć. Ile było śmiechu, gdy mały Stewie uganiał się - wypisując serenady - za przynajmniej dwa razy większą samiczką :)))))))))) Na sukces nie liczyliśmy, bo tu kolejny raz fora podziałały na wyobraźnię, że rzadko się udaje, że często ciąża nie dochodzi do skutku, matka zżera swoje małe etc.
Świat mamy: Ale Wam udało się :) Na tych niesamowitych Twoich fotkach widać maleństwa jeżowe. Piękne. Powiedź proszę o tym ciężarnym okresie mamy jeżowej?
Ula Kalata: Ciąża jak przystało na jeża trwała 37 dni (norma to od 30 do 45 dni). Zaczęły się jej zaokrąglać boczki a w połowie ciąży, powiększyły jej się suteczki - zaczęły nawet wystawać sporo spod białego futerka.Ważyliśmy ją regularnie - z 485g przytyła do 595g. Początkowo zwinna i rozbiegana, wraz ze zwiększającym się brzuszkiem zaczęła polegiwać, wygrzewać się przy kaloryferze. W ostatnich dniach, przed rozwiązaniem, zaczęła całkowicie unikać ruchu, by na dwa dni przed porodem - gdy zaczęły się skurcze - ponownie biegać po pokoju! Jak szalona! Pomiędzy kolejnymi okrążeniami miała takie chwile zwolnienia, przysiadała, przymykała ślepka i "trawiła" skurcz.

fot.U.Kalata

 Świat mamy: Niesamowite! Jakie to są instynkty! Można powiedzieć, że jeże zachowują się jak ludzie. To niesamowite jak wszyscy instynktownie działamy... A byłaś przy jeżowym porodzie?
Ula Kalata: Rozwiązanie miało miejsce w naszykowanym pudełku po kozakach, wyłożonym szmatkami, z jednym małym wejściem. Urodziła gdy nas nie było w domu i tak jest do tej pory. Zawsze rodzi, gdy wychodzimy. Ostatnio wyszliśmy na 15 min i urodziła. Po dwóch dniach przenieśliśmy ją do terrarium również wymoszczonego szmatkami i tam zaczęły się codzienne obowiązki matki karmiącej.

fot.U.Kalata

fot.U.Kalata

Świat mamy: Jak jeżowa mama opiekuje się maleństwami?
Ula Kalata: Leelka jest oddaną matką. Karmi, pielęgnuje, broni, układa te małe jak zaczynają się rozłazić w gnieździe. Uwielbiam obserwować, gdy jak taka mała locha kładzie się na boku a małe jeżowe skwarki (nazwa wzięła się od ich piskania) wysysają mleko z niesamowitą zawziętością. Tak jak u ludzi... W pozycji brzuszek do brzuszka. Absolutnie kolce idą w odstawkę. Młode podchodzą i wykręcają się na kolce i leżąc na kolcach przystawiają się.  W kolejnych dniach zmienia się ilość czasu przebywania matki w gnieździe. Gdy młode śpią - najedzone brzuszki nie skwierczą - matka opuszcza gniazdo i idzie jeść, pić, tarzać się we wiórkach, wyciąga się wtedy na maxa i poleguje wystawiając różowe pośladki :))) Jak młode zaczynają skwierczeć ponownie, zbiera się i idzie do gniazda. Po dwóch tygodniach małe zaczynają więcej pełzać. Musi je wtedy zagarniać. Jak któryś wyjdzie z gniazda, to przenosi go w pysku, łapiąc delikatnie zębami - zazwyczaj w okolicach grzywki. 

Około 4 tygodnia młode otwierają oczy i wtedy zaczyna się jedna wielka impreza w terrarium :)))) Biegają za matką, poznają kołowrotek, liżą karmę matki, zapoznają się z wodą. na jedzeniu już nie spędzają za dużo czasu, głównie igraszki i spanie. Około 5 tygodnia zaczynają jeść suchą karmę. Początkowo twarda jest jak diabli - nie wiem czemu ale moje jeże nie chcą jeść mokrej karmy - ale z czasem małe ząbeczki radzą sobie z najtwardszymi kawałkami. Kołowrotek pracuje bez przerwy:)

fot.U.Kalata

fot.U.Kalata

Świat mamy: A czy małe jeże mają kolce?
Ula Kalata: Młode rodzą się z kolcami, tylko kolce są takie wiotkie, bo mokre zaraz po urodzeniu. Ale wystarczy z 15 minut na powietrzu by wysychając nabrały twardości, choć nie są to jeszcze takie kolce kolce. Od 3 dnia wyrastają kolejne igły między tymi pierwszymi i już nabierają pigmentu. Z każdym dniem kolce są twardsze i powoli pojawiają się mapy kolorów na grzbiecie jeża. Futerko rośnie później z pojedynczych włosków. Jeże rodzą się z rzęsami, wąsami i pazurkami też i robi im się porządne futerko. 

I tak gdy mija 6 tygodni.  Młode są gotowe pójść w świat. Rozpoczynają się szarże na mamę:) Potrafią się zmówić i gonić mamę tak, że musi upaść na bok i wtedy przysysają się do niej. Chociaż już zębate to ssą ile tylko jeszcze w niej będzie mleka! Wygląda to bardzo śmiesznie, bo Leelka to naprawdę duża jeżyca, a przy dzieciach zmienia się w taką pokorną mamę.

Świat mamy: Czy jeże można czegoś nauczyć, można je oswoić?
Ula Kalata: Jeże, które mam to jeże hodowlane. Mix dwóch gatunków występujących w środowisku naturalnym, ale ten  mix nigdy nie żył na wolności. Świetnie się nadają do życia w domu, o ile zapewni się im powierzchnię do biegania i dobre jedzenie - robale są do tego najlepsze! Za dnia głównie śpią, a w nocy impreza Mają genialną pamięć przestrzenną.

Można je oswoić. Niektóre biegają za właścicielem, wchodzą na kolana, żeby je gładzić po kolcach, chowają się w nogawkę, rękaw. 

Świat mamy: To niesamowite!
Ula Kalata: Przychodzą na karmienie robakami i potrafią jeść z widelca Dają się całować w pyszczek i masować po nosie. Niektóre lubią kąpiele, inne masowanie brzuszka. Są jeże  strachliwe, są jeże bojowe i są przytulanki. Jedne leniuszki inne urodzeni sprinterzy i eksploratorzy.
fot.U.Kalata

fot.U.Kalata

Świat mamy: A co Ty w jeżach lubisz najbardziej? Co w nich cenisz?
Ula Kalata:  Chyba te ciekawskie, ciągle wąchające wszystko nosy:) Czarne, różowe, w ciapki. Wąchają i wąchają, wznoszą się na przednich łapkach i wystawiają nosy jak anteny. I :lubię bardzo ich tupot. Tupot małych łapek. Gdy w nocy zaczynają tupać, zasypiam z uśmiechem na ustach :)))  Jak dla mnie są po prostu fantastyczne! A do tego od początku swojego istnienia występują w niezmienionej formie! 

Świat mamy: Dziękuję za rozmowę. Jestem zachwycona tym co o jeżach opowiedziałaś. Dziękuję za zdjęcia, którymi się z nami podzieliłaś.

3 lut 2012

Szok

 Szok... Trudno zebrać myśli... Szukała jej cała Polska... Szukała sześciomiesięcznego dziecka... Madzi.
 
Plakaty, rysopis porywacza, nagroda, apele rodziny... Wszyscy uwierzyliśmy, kibicowaliśmy, pomagaliśmy. Dziś okazuje się, że Magda miała wypadek. Tak, mówi jej mama, że dziewczyna wypadła z rąk, uderzyła się i zmarła... Dramat, tragedia... Mama Magdy zapakowała ją w wózek i wywiozła ciało, ukryła. Potem wymyśliła całą historie. Na co liczyła? Hm... 

Nie umiem jej ocenić.

Jestem zła, że Magda nie żyje. Boże, przecież ten Aniołek miał całe życie przed sobą... Próbuję sobie wyobrazić tę mamę... Przecież wypadki się zdarzają... Każda, każdy z nas, jak pomyśli o swoim dziecku, to przypomni sobie momenty kiedy dziecko uderzyło się, czy upadło itd. Ile razy przerażeni oddychaliście z ulgą, że nic się nie stało... ? A tu się stało... Jeśli naprawdę Magda wysunęła się z kocyka - ja mówi dziś jej mama... Jeśli naprawdę tak było...

I jeszcze do tego porzuciła tak swoje dziecko... Jak rzecz... Gdzieś tam... Tyle dni... Brrr... Aż trudno o tym myśleć i pisać...Straszne.

Nie ma dla tej kobiety usprawiedliwienia, żadnego... Ale nie wiem, czy można oceniać ją w kategoriach bieli i czerni...

Nie wiem...
  
Zaufanie milionów Polaków, co z nim? Uwierzyli. Oddawali pieniądze, swój czas, szukali... Boję się, że gdy kiedyś, gdzieś naprawdę zaginie dziecko, to inni już to zlekceważą... Już nie będzie pospolitego ruszenia, tej solidarności... 

Straszna wiadomość rozpoczęła ten piątkowy dzień...

Dobranoc Madziu.



1 lut 2012

"Nie ma takiego życia, które by choć przez chwilę nie było nieśmiertelne"

Dziś krótko. Dziś tylko wiersz. 
Żyła 89 lat. Wielka, skromna Dama. Mówiła mało, pisała pięknie. Mądrze. Ciepły uśmiech i klasa. 
Wisława Szymborska 1923 - 2012

O śmierci bez przesady

Nie zna się na żartach,
na gwiazdach, na mostach,
na tkactwie, na górnictwie, na uprawie roli,
na budowie okrętów i pieczeniu ciasta.


W nasze rozmowy o planach na jutro
wtrąca swoje ostatnie słowo
nie na temat.


Nie umie nawet tego,
co bezpośrednio łączy się z jej fachem:
ani grobu wykopać,
ani trumny sklecić,
ani sprzątnąć po sobie.


Zajęta zabijaniem,
robi to niezdarnie,
bez systemu i wprawy.
Jakby na każdym z nas uczyła się dopiero.


Tryumfy tryumfami,
ale ileż klęsk,
ciosów chybionych
i prób podejmowanych od nowa!


Czasami brak jej siły,
żeby strącić muchę z powietrza.
Z niejedną gąsienicą
przegrywa wyścig w pełzaniu.


Te wszystkie bulwy, strąki,
czułki, płetwy, tchawki,
pióra godowe i zimowa sierść
świadczą o zaległościach
w jej marudnej pracy.


Zła wola nie wystarcza
i nawet nasza pomoc w wojnach i przewrotach,
to, jak dotąd, za mało.


Serca stukają w jajkach.
Rosną szkielety niemowląt.
Nasiona dorabiają się dwóch pierwszych listków,
a często i wysokich drzew na horyzoncie.


Kto twierdzi, że jest wszechmocna,
sam jest żywym dowodem,
że wszechmocna nie jest.


Nie ma takiego życia,
które by choć przez chwilę
nie było nieśmiertelne.


Śmierć
zawsze o tę chwilę przybywa spóźniona.


Na próżno szarpie klamką
niewidzialnych drzwi.
Kto ile zdążył,
tego mu cofnąć nie może.


Wisława Szymborska 
"Widok z ziarnkiem piasku"