25 maj 2011

Jak u Hitchcocka

W parku, o którym mówię nasz spacerownik, pustki. Na placu zabaw dzieci jak na lekarstwo, w alejkach gdzieś, nieśmiało, przemykają ludzie z wózkami. Ławki zwykle zapełnione - dziś puste. Jakoś tak cicho jest - jak nie w tym parku. A wszystko za sprawą: kruka!





"Uwaga! Kruk atakuje!" To nie żart! Taki napis powitał nas przed wejściem do parku.

Każde "kra", każdy trzepot skrzydeł powodował u mnie "ptasi odruch" - czyli gęsią skórkę :)  W parku o niczym innym się nie mówi - tylko o TYM kruku. Szalony jakiś? Ale co, dziobie?- pytają rodzice, opiekunki, dziadkowie. Atakuje dzieci? "Zaatakował moje psy!" - opowiada mi jedna pani. "Nie wiedziałam co mam robić!". Ja też bym nie wiedziała - pomyśłałam. Zastanawiałam się tylko kto i po co ogrodził jakiś fragment placu zabaw? Tak jakby kruk przejmował się jakąś biało-czerwoną taśmą i miał atakować tylko w jednym miejscu :/ No, ale napis jest i powiało grozą,  jak u Alfreda Hitchcocka. O kruku plotkowali dziś chyba wszyscy. 

Na szczęście spotkałam same miłe kruki, którym nasza obecność nie przeszkadzała :) Zaczęłam dostrzegać plusy tej ptasiej psychozy, bo w parku było luźno, puste ławki, cicho - jednym słowem idealnie! Był więc długi spacer przed południem i po południu. I właśnie po południu byłam świadkiem rozwiązania tej ptasiej zagadki  - przynajmniej tak mi się wydaje.

Szłam alejką z wózkiem, mr T tarł swoje dziąsła (tak, tak, akcja ząbki trwa!) i płakał. Dziadek, który właśnie odwiedza mr T, dzielnie bujał, żeby wnuk zasnął a ja zatrzymałam się przy trzech osobach, które wpatrywały się w trawę, pod drzewem. Okazało się, że jest tam mały kruk, tzn. jak poprawił nas pan z pogotwia ptasiego - gawron (nie wiem skąd on to wiedział, chyba wskazuje na to czas lęgowy...:/ ). Wypadł z gniazda. Jeszcze nie latał więc nie umiał wrócić do rodziny :( Jego mama latała i "krzyczała" - strasznie smutny widok... Rozpoczęła się akcja pomocy maluchowi i kruczej albo gawroniej rodzinie. Dzwoniliśmy do Straży Miejskiej, Straży Zwierzęcej tzw. Ekostraży, Ptasiego azylu przy Zoo... Odsyłali nas od jednej instytucji do drugiej...Po pół godzinie - udało się! Mr T wciąż płakał, bo sen go dopadał a wózek nie jechał, bujanie już nie wystarczało. Przeprosiłam więc grupę współwybawców i ruszyliśmy dalej z nadzieją, że straż zaraz uratuje ptaka. Gdy za godzinę wracaliśmy - malucha już nie było... Została tylko mama..., która latała nad miejscem gdzie było przed chwilą jej dziecko i wołała... Straszny dzwięk...Smutne. Ale ewakuacja maleństwa była jedynym rozwiązaniem... Inaczej mogły zaatakować go psy...

Nie wykluczone, że to zrozpaczona ptasia mama zaatakowała ludzi...:/ Bo jej dzieci, które wyleciały z gniazda mogło być więcej :/  I taka to historia. Nie straszna jak się okazało jak film Hitchcocka ale smutna, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz