13 lip 2011

Im dalej w las... i pierwsze malinki :)

Im dalej w las... :) Oj tak... Wydawało mi się, że jak mr T podrośnie to będzie mi ciut łatwiej. Przecież będzie więcej rozumiał, będzie aktywniejszy więc np. problemy brzuszkowe znikną, a tu... ? Hmm... Jest inaczej :) ale nie jest łatwiej :) 
Ja zeszłam do poziomu mr T, tzn. raczkuje:), za nim... I nie nadążam, bo on ma jakieś turbodoładowanie w tych rączkach i nóżkach! Z "jego poziomu" łatwiej mi reagować. A wszystko co jest na podłodze momentalnie, nawet nie wiem kiedy, pojawia się w jego buzi. Najmniejszy paproszek musi przecież jakoś smakować, prawda? :)

Zaczynam dostrzegać w mr T potencjał ciężarowca:) No, masa ciała może nie ta ale krzepa jest :) Butla 2 litrowa? Nie ma problemu! Mr T podnosi ją jedną ręką! Dziś chwycił butlę wina! Ciężka?! Nie! A jak pięknie spada na ziemie! Mr T był zachwycony- ja zamarłam wyobrażając sobie tryskające szkło i czerwień rozlaną na mr T i całą kuchnię. Na szczęście butla przetrwała i mr T też :) Założę się, że jutro będzie powtórka, bo kilkadziesiąt razy powtarzane: "nie wolno!" na długo nie starcza. Uffff! I właśnie, miało być łatwiej a jest dynamicznie i wesoło :) 



http://www.wpclipart.com/
 Mr T jest na etapie: muszę widzieć mamę, z mamą chcę się bawić, najlepiej jakby mama nie odstępowała mnie na krok. Fajne, miłe, ale ciut męczące! To oznacza, że nic nie można zrobić,serio! Ale przyznam, że ten etap rozwoju mr T pozwolił mi zrozumieć, to o czym mówiły koleżanki, mówią psychologowie, o tym dawaniu poczucia bezpieczeństwa dziecku. Kiedyś mi się wydawało, że to bzdury, przesada, że dziecko da sobie radę. Pewnie, że da ale teraz już widzę jak sama obecność mamy jest ważna dla dziecka. Mr T może się sam bawić, gaworzyć do siebie ale jak chce to rzuca wszystko podchodzi tuli się i za sekundę odchodzi. Ale wie, że może to robić i sprawia mu to dużo radość.  Tak sobie myślę, że gdyby mnie nie było w takich momentach, a on byłby np. w żłobku, to w pewnym sensie coś by tracił... Może przytulałby się do pani, nie wiem... Pewnie, że trzeba uważać z tym poświęcaniem czasu, bo łatwo rozpieścić smyka... I choć czasami mam dość tego, że muszę być taka obecna, to później zawsze wraca myśl, że za kilka lat już nie będę mr T taka potrzebna, stanie się samodzielny i to mi będzie brakowało tego, żeby przyszedł, przytulił się... Ach, samo życie... :))))

Dziś razem jedliśmy maliny :) Smakowały :) A ja teraz piorę wszystko, bo każda malinka wsadzona przeze mnie do buzi mr T musiała być wyjęta i dokładnie obejrzana a później rozkwaszona w rączkach. A te, kilka sekund później,  pięknie czerwoną substancje, wcierały w wózek i spodenki... Ale uśmiech na wymazanej na czerwono mordce - bezcenny :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz